kłódkami żelaznymi, spały posłanki niebieskie, przed którymi sam cesarz czoło chyli? Może drzemały zatrute papierami? Chyba dusiły się, bo czasem jęczały, na cały kraj ich jęk się rozlegał. Nocami niosło się to nad rzeką, w lasach płakało i w wichrze, jakby małe dzieci zanosiły się płaczem i zawodzeniem. I nawet najdalszą połoniną pojękiwało, sumno się robiło na połoninie najweselszej. A nikt nie ujrzał oblicza zagadek.
A tam może w tej Widni świetnej stary pan cesarz, gdy ocknął się z gorączki nie mógł zrozumieć czemu mu nie odpowiadają pobratymy?...
Tak to wiele wiedziano, opowiadano szczodrze, lecz o samych zagadkach nikt nie zdołał opowiedzieć nic pewnego.
Tylko ojciec Dmytrowy, stary Sztefanko miał pierwszy jaką taką wieść o zagadkach. Tak mu się wyśniło.
Szły trzy dziewczyny ubrane w ryzy, jak na obrazach świętych, szły dziarsko a godnie. Naprzód gościńcami, drogami cesarskimi, a gdy weszły na płaje górskie, już pląsać zaczęły. Na licach miały przyłbice; jedna żelazną, druga srebrną, trzecia złotą przyłbicę. Tylko oczy ich — śmiałe-jasne jednakowo — błyskały spoza przyłbic rycerskich. Za pannami płynęły rzesze ludu, narodów gromady, jak chwoi, jak listowia. Całe doliny górskie wypełniały. Szumiały-grały te rzesze jak bukowinki hołowskie. I zawędrowały zagadeczki aż pod Kremenicę. Stanęły przed Dmytrem poważne, lecz słobodne.
Powiada panna-zagadeczka, ta, która żelazną ma przyłbicę, twardym mocnym głosem, aż po górach poszło:
Szymbałe — szymbałe!! Gdy trzech się położy, którzy trzej będą czuwać?
Ustępuje na bok.
Rzecze panna-zagadeczka ze srebrną przyłbicą głosem jasnym wesołym, aż źródła grają tam wysoko:
Szymbałe — szymbałe! Jakiż to ptak, dotąd latał tylko ku ziemi, odtąd nie ruszy się z gniazda hardego?
Odchodzi na bok. Przystępuje trzecia panna-zagadeczka ze złotą przyłbicą. Słodkim głosem zaśpiewa:
Szymbałe — szymbałe! Który deszcz przejdzie, który wiatr przewieje, które słoneczko nigdy już nie zajdzie?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/521
Ta strona została skorygowana.