wiało, że przestawały być puste. Tam, na jednej wysokiej łące, ozwie się kukułka, a zaraz druga odpowie jej z jaru głębokiego. A zaraz jeszcze wyżej inna zagra słodko, gorliwie, z przejęciem. I bardzo gdzieś daleko, za bukowiną, jak echo znów inna wyśpiewuje. Potem grają trzy albo cztery równocześnie. Ucho i myśl polatuje za nimi. Wszędzie śpiew i miłość.
Bardzo żal było doktorowi, że nie ma ze sobą swego pięcioletniego jedynaka, któremu zawsze wszystko pokazywał, wszystko tłomaczył a wciąż opowiadał o słodkiej Prowansji.
Gdy wędrowiec wjechał w jaworową puszczę, wzrok jego zajęły olbrzymie szare kolumny wiekowych jaworów. Pień obok pnia kolumnadą biegły wśród ziołorośli. Kościół potężny, jakiemu równego nie widział nawet w swej ojczyźnie. W tym kościele rajski gwar, szczebiot i śpiewy ptaków. Zdziwione ptaszki nawoływały się, zlatywały się coraz liczniej, by mu się przypatrzeć. Na skałach lekko trzaskały brzozy, sok z nich spływał, słodycz wiosenna. Gdyby wytoczyć ten sok i wypić, silniej od wina zaszumiałaby wiosna w żyłach człowieka. Radość pierwowiecznego rajskiego lasu zewsząd ogarniała wędrowca.
Tymczasem ciche były i smutne osiedla ludzi. Jak daleko byś ponad te puszcze i szczyty wysłonecznione przeleciał okiem, a chociażbyś w nie koniem zanurzył się, ścieżynami wszędzie myszkując, przedzierając się przez gąszcze i jary, pełne wilgoci, przez debry ciemne, zieleniejące stoki i urwiska, pełne jeżyn zielonych, nie znalazłbyś nic, co by zgłodniałego człowieka mogło nakarmić i pokrzepić.
Żył tu ród myśliwców górskich, ale od lat już wszedł w używanie ziarna. Niewielu żyło z puszczy.
Powiadali przewodnicy panu doktorowi: — Gdyby nie było tuhego roku, inne jeszcze widowisko mielibyście. Ihrowyszcza, wysokie łąki między siołami i zarośla pełne by były chichotów i śmiechów wiosennych. Migałyby wszędzie białe koszule, czerwone zapaski i spodnie. Dziewczęta i chłopcy schodzą się tam i świętują wiosnę. Ale nigdy żaden chłopak nie porwie dziewczyny, która go nie chce. Długo razem śpiewają, gruchają, szczebioczą i pieszczą się jak ptaki, zanim zbliżą się do siebie.
W tym roku jednak zamarła radość wiosenna, zasnęły śluby. —
A nie tak żyli drapieżcy puszczowi, najtężsi myśliwcy tu-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/525
Ta strona została skorygowana.