puszkarstwo, zwoływano puszkarów, atamani i dziesiętnicy z bliższych wsi, znad Dolnej i znad Białej Rzeki cięgiem wzywani, wciąż chodzili na odprawy do Kut. Ministrant ciągle do nich przemawiał. Oni podpisywali krzyżykami papiery różne, które im dawał, a mandatoria miała co posyłać do gubernium. Nawet delegacje do mandatorii umiał urządzać ministrant, a o tym wszystkim szły meldunki! Powoli Dolna i Biała Rzeka aż po Dołhopole coraz bardziej dostawały się w zależność baraboli i mandatorii. Ministrant, niestrudzony, ruszał się, słał ciągle w góry szpiegów przebranych za dziadów, jakby pocztę rozstawną. Wiedział wszystko, co się dzieje w górach, wiedział prawie o każdym kroku Wasyluka. Do Jasienowa zaś i ma Hołowy wieści przychodziły spóźnione lub przekręcone.
Jednak patent cesarski trwał jakby długa, stała pogoda, której byle chmura nie zaszkodzi.
Mandator głowił się wciąż jak wyrwać się z pęt patentu. Po powieszeniu Pletienia nabrał nadziei, zobaczył jak mądrą głowę polityczną ma ministrant. Czekał.
Opowiadał Andrijko:
— Chociaż Słoneczko święte to groźny mocarz, chociaż nikt mu niezdolen spojrzeć w lice, to jednak jak gazda rodowy grzeczne dla wszystkich na świecie. Zapewne jednej myśli jest z nasieniem swoim, chrześcijańskim, jednak wszelkiej, nawet pohanej wierze daje miejsce na świecie. Patrzy na wszystko równym okiem. Nikogo nie czerni, chyba że kto sam w czarną ciemność się schowa.
Patrzyło długo na plemię swoje: to kraśne, zbyt rozhukane, to znowu zbyt głupie, za barabolę z wrogami jednać się gotowe. Patrzyło z wozu ognistego na mandatora: nędzny, brzuchaty żywot pędzi, zwyczajnie jak posiepaka. Zobaczyło z góry jak kupcy wołoscy, co handlowali zbożem — a tam za Czarnohorą sprzedawali je biedakom za krowy, za grunta, za ubranie — szli płajem uhorskim, wiodąc czterdzieści koni, objuczonych zbożem. Zobaczyło, jak Tomaniuki kryli się w zaroślach, czyhając na kupców.
Zaśmiało się Słoneczko, dalej koniska smokowe pognało, ucieszne i jasne.
Gdy ciężka wiosna dopiekała niedostatkiem także tam za Górą, zaczęli jeździć Wołochy bukowińscy karawanami dobrze uzbrojonymi. Wozili ziarno przez góry na Węgry. Wtedy to Tomaniuki (nic im nie zaszkodzi, gdy opowiemy to głośno, bo
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/529
Ta strona została skorygowana.