Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/537

Ta strona została skorygowana.

— Śmiałyś ty, Czuprejku, tak, nie ma co mówić, ale jeszcze durneńki. Pępek swój widzisz. Oni nam nic nie zrobią. Rodowi naszemu końca nie masz. To, że nas kilku jutro może powieszą? Oto ci ważność. He? Ale nasz ród róść będzie wciąż w górę jak ten las. Nastanie jeszcze inny, Doboszowy porządek.
Rozgadał się Klam tej nocy. Zawszeć on taki się robił rozmowny podczas niebezpieczeństwa. Opowiadał, jak Pyłypka wieszali. Klam sam to widział. I tak powiastował w piwnicy:
— Pyłypko był rodem z Kosmacza. Jakiś panek zabrał mu siostrę, potem sprzedał ją, czy oddał komu innemu. Pyłypko chciał się mścić. Ale panek usłyszał pogróżki i oddał go w kamasze, do wojska. Pyłypko uciekł z wojska i zabił panka, przybiwszy go do ściany. Potem jeszcze niemało grabił. Zabijał, tak po prostu. Toporem rąbał i ścinał naokoło. Delikatności takich jak Dmytryk i sumienia, co prawda nie znał, ani mądrości głębokiej nie miał. Ale i tak godny był człek. I pieśń to zaświadcza. Śpiewają o nim:

Ony jeho ta hubyty za toporec jasnyj.
A lude sy diwowały, jekij że wyn krasnyj.
Tak lude sy diwowały, jekij wyn choroszyj.
A pany sy cziudowały kilko u neho hroszej.

— Ej, ha — przerwał Czuprej — słuchajcie uważnie, bratczyki. My do tej szubienicy jeszcze nie całkiem praktykowani. To może już jutro nam się przyda jak dobra szkoła.
— To widzisz tak — powiada stary Klam sapiąc — śmierć śmiechu jest warta jak i życie samo. Straszna tylko temu, kto patrzy. Może smutno i ciężko umierać w chacie, na łóżku, staremu, schorowanemu, a tu płacz naokoło, a tu w chacie dzieci. Skaranie boże! Ale na szubienicy, haj!
Ten co patrzy, tak się stracha: „Ojojoj, Boże, Boże, jakby to było, gdybym ja teraz tam stał pod tą linewką.“ — A to puste dumanie! Bo takiego, co tam się gapi i stracha, na pewno nie powieszą. Wieszają takich jak my. I mnie niech jutro powieszą, a święty Eliasz w niebie mnie zapyta: Hajże, Klamie! cóż? Chcesz być wojakiem, i jeszcze raz być powieszonym? To mu powiem: Ej-ha! dawajże świątku jasny ta wszechwiedzący choć dziesięć razy być junakiem. I niech mnie ciągle wieszają, jak tylko mogą.
Tak i ten Pyłypko. Mówię wam: inny człowiek do ślubu idzie, a jest mu trochę markotno czy nijako. Niby to, że na całe życie. A Pyłypko koło szubienicy gwarzy sobie, uśmie-