Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

łemu Watahowi, takiemu, co był naprawdę watahem doskonałym, bo połączony pępowiną niewidzialną naokoło, zaglądał do serc wszelkiej żywociny aż do dna, tak jakby z brzegu Czeremoszu patrzył przez przejrzyste fale. Ale doli nie miał. Poszedł nie swoim płaikiem, przeto przedwcześnie zjawił się na wierchach biały wiatr spod północnej gwiazdy i wymroził mu tysiące chudoby, którą mu powierzono. Z takiego nieszczęścia, w tym właśnie miejscu, na Rozdrożu, przeklął Boga i zaraz dziewięć dróg zawirowało mu jak kołowrotek. Przepadł. — Lecz Foce, choć i on stracił wiele, jeszcze więcej, nigdy i nigdzie nie zawirowało. A bywał przecież w świecie między wszelką wiarą, między dukami i między biedakami, między biskupami i między żołnierzami, między generałami i między cyganami, między rabinami i między drapichrustami, między Anglikanami od drzewa i między Rumunami, i u Metropolity, i u Ojca Świętego. I wówczas na Rozdrożu wszelaka wiara nań czekała. Huculi i Żydzi, mężczyźni, kobiety i dzieci, żandarmi i finansi, szarapatkowie i rzemieślnicy, ludzie wędrowni, zarobnicy, a także dziady żebracy z dołów, co przyszli na odpust Bogurodzicy do Krzyworówni, każdy inaczej powykręcany. Foka ucieszył się. I znów tak samo, ale troszkę inaczej wszystkich witał i zapraszał. To pamiętano i powtarzano po wielu latach. Karosz wciąż gryzł wędzidło i tańczył, ruszyli już, a jeszcze biegły za nimi dzieciaki. Wszystkich przepędziła jasnowłosa dziewczyna. Zabiegła przed ogiera i ani rusz, Foka musiał stanąć. „Weźcie mnie na konia“ — piszczała. „A ty czyja, jak się nazywasz?“ — „Ja Krengla, Joseńkowa wnuczka, weźcie!“ Foka pochylił się i jedną ręką posadził dziecko przed sobą. Koń płoszył się i dmuchał, bo reszta dzieci dreptała za nimi, domagając się piskiem, aby je wziął także. Krengla spoglądała zwycięsko z konia. Kto zna ustronne zakątki Czeremoszu, dziwiłby się, skąd tyle dzieciarni tam się wzięło. Na szczęście dorośli dopędzili, zabrali dziatwę z drogi, ściągnęli też Krenglę z konia, uprowadzili dzieci wśród ich krzyku i płaczu. Po pięćdziesięciu latach z górą stara już wówczas Krengla wspominała to dokładnie.
Pocisnął konia, hodowańcy i gajowi za nim, a chłopaki dreptali jeszcze raźniej i na wyścigi. Pośpieszyli się, jeszcze za dnia byli w Krzyworówni. Dwór nie tak dawno przerobiono ze starej obwarowanej stannicy i dlatego nazywano go „stannicą górską“. Zachowano obyczaje forteczne o tyle, że