padł w niełaskę i za to przeniesiono go w dzikie przestrzenie nowo okupowanej Czerwonej Rusi, nazwanej odtąd Halicją albo Galicją. Z początku Brnek był komisarzem uzdrowieńczym od cholery. W tym czasie budował — może pierwsze w naszych miasteczkach — ustępy. Później praktykował w krajsamtach, wybierając rekrutów, tłumiąc bunty urojone i prawdziwe. Mianowany mandatorem górskim po okresie słobody, nie wiadomo, czy przez gorliwość starał się odzyskać łaskę wysokich władz, czy też znienawidził ten przeklęty kraj, będący dla niego miejscem zesłania. Jako mandator zapisał się od razu zgłoskami krwawymi. Chciał poskromić anarchię i swobodę górską, a zasłynął, nie tyle jako prześladowca buntowników, ile raczej ludzi niewinnych, schwytanych i uwięzionych przypadkowo. Wszystko po to zapewne, by nauczyć ten dziecinny i swawolny lud, co to jest państwowość, co znaczy państwo. Był pierwszym z szeregu srogich nauczycieli. I jeszcze jedno słowo poznały wtedy całe góry (nawet dzieci w kołyskach), słowo co dotąd napawa je przerażeniem: uspokojenie czyli pacyfikacja. Pomocnikiem i wykonawcą rozkazów Brneka był wysłużony żandarm, sławny wówczas Brnatzik, zwany Kostjem, czarny, suchy, ponury, wcielenie okrutnego posłuszeństwa. Od lat używano go jako nastawnika w katowniach. Wieść mówiła, że stał się już tak zacięty i tępy, iż nic innego nawet nie potrafiłby wykonać, oprócz męczenia i torturowania ludzi. Brnek i Brnatzik! to były dwie pochodnie, które w radosnym pochodzie wiodły okupacyjną, silną władzę w kraje okupowane. Przywiodły ją i na Wierchowinę. Jak słońce i księżyc, jak rękojeść i ostrze, jak drzewce i sztandar — jak szubienica i pętla — maszerowali razem ci chorążowie silnej a oświeconej władzy państwowej, Brnek i Brnatzik!
Podług tak zwanej „Czarnej Księgi“, za dawnych polskich czasów, w sądzie mieszczańskim w Stanisławowie, w tak zwanym „sekwestrze“, pierwsze badanie opryszków było dobrowolne, a drugie dopiero opierało się na torturach. Jest stwierdzone, że nawet ci opryszki, którym dobrowolne badanie po wypuszczeniu z ciemnicy rozwiązywało języki, na torturach milczeli zapamiętale. Jednak te tortury w „sekwestrze“, te tak zwane „konfesaty korporalne", były legalne, niemal biurokratyczne. Mistrz katowski, niemłody, flegmatyczny urzędnik, poza tym — jak opowiadano — zajmujący się ogrodnictwem, miał dokładne wskazówki i przepisy, ile razy ma naciągać kości, ile razy przypiekać boki. I to wszystko. Poza tym nie miał wcale
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/541
Ta strona została skorygowana.