Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/542

Ta strona została skorygowana.

wysokiego wyobrażenia o swej misji, ani nie był przejęty państwowymi sprawami. Jedyną troską jego musiało być, jak wynika z aktów, że żona jego „nie unikała potajemnych konferencyj“ z żołnierzami. W sekwestrze nikomu nie przychodziło do głowy bić lub znieważać opryszków. Także uzasadnienia wyroków, przez sekwestr wydawanych, są biurokratyczne, niezgrabne, tu i ówdzie same usprawiedliwiają i tłomaczą rozwlekle konieczność srogich kar.
Co innego było wówczas w Kutach, gdzie pionier nowego państwa, mandator, mając tak potężne ramię, jakim był dlań Kostj, od razu na miejsce przestarzałych, biurokratycznych tortur, wprowadził już w owe odległe czasy wolną inicjatywę, poczucie misji, gorliwość i osobistą zawziętość w torturowaniu. A może był entuzjastą tortur? Może wierzył, że tak ugruntuje nową państwowość, a nawet cywilizację, lub chęć do pracy na dzikich i rozbójniczych ziemiach okupowanych?
Od razu niemal wszystkich ludzi przykuwano leżąco do podłogi. Była to pozycja zasadnicza. Godne pamięci, że nie opryszków, czy byłych opryszków, najsrożej torturowano, lecz właśnie ludzi niewinnych, przypadkowo pojmanych, albo takich, od których chciano się dowiedzieć całej prawdy o opryszkach. Miał swój, swoisty rozumek główny mistrz katowni, wiedział dobrze, że opryszki nic nie wydadzą. Wiedział, że katowanie nie bardzo bezpieczne dla samych oprawców, i że dlatego robili to niechętnie. Wiedział, kogo bić można, a zatem trzeba. Codziennie sam Kostj bił harapem drucianym, od którego od razu pękała skóra, codziennie walono pałkami, a niesfornym poprawiano czasami te lekcje uderzeniami obuchem topora. Ale najwymyślniejszą torturą, która na długie lata weszła do inwentarza władz pacyfikacyjnych, było tak zwane jabłuszko, nazwane później jeszcze, jak Andrijko przekazuje, ostatnim ogniwem. Kostj sam pokazywał z początku, znalazł pomocników pojętnych i dokładnych. Od dawna byli w Kutach (co może związane z handlem skórami) liczni łupiskóry, a także psiołupy-oprawcy, tak zwani „obłupikotiuhy“. — Człowieka zwijano w kłębek tak, że stawał się okrągły jak jabłuszko. Ręce związywano z przodu, a potem łokcie ściągano liną z tyłu aż się zeszły. Związywano tak łokcie, nogi zaś wsadzano przez plecy na szyję i związywano. Tak zwiniętego „w jabłuszko“ człowieka przykuwano do podłogi. Nieraz jeszcze wsadzano serdak wąskim rękawem na głowę, że człowiek ledwie mógł oddychać. —