cież on Brnek jest tylko grubym, biednym poczciwcem. No cóż? kapinkę tej pociechy z berbeniczki. Tak, tak, ten Brnatzik — to fe...
— A ja ci jestem oddany całym, całym — zaraz, ale czym? Majestacie, milczący majestacie!
Rozczulony, nie patrząc w oczy cesarskie, z tchem zapartym przez uczucie strachliwego oddania, sapiąc wdrapał się na stół, a choć brzuch mu przeszkadzał, przytulił się do ściany, chcąc obłapić portret Najjaśniejszego Pana. Nagle dotknęło go groźne spojrzenie. Jak gromem rażony stoczył się ze stołu.
— Milczący majestat! A on śmiał pchać się ze swym brzuchem, tulić się do majestatu? Taki zeń żołnierz? — Znów głowę spuścił, nie patrzył w oczy pańskie. W pośpiechu alarmowym znów łyknął kieliszek przemycanej. Nie wiedział, czy klęknąć, czy stuknąć łbem o podłogę. Jakiś krótki, przeraźliwy jęk od strony katowni oprzytomnił go na chwilkę. Poprawił znów kieliszkiem. Wpadł w końcu na właściwy pomysł. — Obrócić obraz! Przeprosić! Pocałować z odwrotnej strony! To może dogodzi cesarzowi. To będzie na pewno po jego myśli — — tej — jakże tam? Państwowej... Etats...
Przypasawszy swój pałasz oficerski, z paradnym, białym kutasem, wdrapał się ma stół, sapiąc, stękając. A odwróciwszy portret Najjaśniejszego, krzycząc: Habet Acht! wyprostowując się, waląc ręką w złocone czako i przymykając w uspokojeniu oczy, ucałował niejasną odwrotność Najjaśniejszego.
Usnął potem na stole, jak gdyby w jabłuszko zwinięty, przy pałaszu, w czaku na głowie, u stóp odwróconego do ściany portretu. We śnie zobaczył, że sam cesarz zstąpił z obrazu. Z początku kroczył ku niemu odwrotną stroną, potem odwrócił majestat twarzą właściwą. Mandator chował głowę, by nie patrzeć w mocne oczy. Nie widział twarzy cesarza, ale pocieszał się, jak to zawsze ten i ów posiepaka:
— Ach! raduje się władca, cieszy się — bydlęctwem prawdziwym. Ma wtedy pole do popisu. Może sobie pluć, policzkować, czegóż chce więcej? — Ależ on o to prawo nikogo nie pyta. Robi swoje i milczy, więc — Brnek zerknął spode łba, łypnął jednym okiem na Pana — Aha! Teraz cesarz patrzył z jakimś zadowoleniem pogardliwym. Wreszcie dał wyraz uznaniu — za bydlęctwo. Odwdzięczył się. Tęgo, siarczyście, a zarazem uroczyście wymierzył mandatorowi policzek dłonią uświęconą. Odwracając się na drugi bok i zasypiając głębiej, Brnek usiłował zdać sobie sprawę z tego, co zaszło. Marzył:
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/548
Ta strona została skorygowana.