Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/550

Ta strona została skorygowana.

i nad jego bractwem pętla szubienicy, a dla rodów jego, dla górskich rodów, otwierał się mrok katowni.
Ale nie da się hajdukom, psiołupom. Hajduckiej wierze w prochu leżeć, nie naszej! Jutro im koniec. —
Przykuty do ściany, z nadziei ziemskich odarty i obłupiony jak ze skóry, Dmytryk wzdychał wówczas w ciemnicy do innego mocarza milczącego, do jasnego władcy. Zasnął.
Gdy sen zmorzył Dmytra, widziało mu się, że jechał z wielkiej góry, na wozie bez koni, wozie samojadącym, który sam sobie wymodował. Nie umiał jednak zatrzymać wozu, koła rozgrzały się w biegu i zapaliły tak, że przypiekały Dmytra. Daleko, na górze stała szubienica, wysoka jak góra. Wielkim cieniem kładła się na całą kotlinę. Powróz jej był tak długi, że sięgał poprzez góry na cały kraj. Wóz pędził dalej pod górę, zawiózł Dmytryka aż pod szubienicę.
Spętany Dmytro wzdychał przez sen:
— Tę właśnie jedną malutką chwilę człowiek musi przejść sam jeden.
Zakiwała się przed nim szubieniczka stara, chuda, długonoga. Zagrała, zapiszczała cieniutko i skocznie kołysankę Pełechową, w sen utulającą. Takiego grania mistrzowskiego, takiego śpiewu przenikliwego nie słyszał jeszcze.
— Hooj — hooja — junaczku! Będziesz ty tańczyć, ejhahaha! podskakiwać będziesz do mojej muzyczki. Nauczę ja cię piosnek nieznanych, jakże śmiałych, podszepnę wynalazek tajemny, jakże nowy. Zawiodę cię ja, drużka stareńka, na gody weselne, jakże pyszne, z kniehinią lodową bialutką, jakże białą, ochłodzę ci głowę za gorącą, łoże wyścielę, jakże chłodne. —
Grała tak stara szubieniczka. I patrzcie: oto Baba Lodowa stroi się w śnieżną guglę weselną. Już leżała obok niego. Ha! Jakżeś piękna, Pani Odokio! — Otworzyły się nagle nad nim wielkie, stalowe, chłodne oczy. Usta wąskie, zaciśnięte a zimne dotknęły jego ust. Spod gugli białej ukazały się gładkie kolana i uda. Dotknęły go. Dotknięcie sparzyło jak lód. Mrozem powiało nań od Baby Lodowej.
Chłód porankowy zbudził Dmytra. Był świt, zbrudzone światło wchodziło do katowni.
Wtedy Dmytryk, półprzytomny, jeszcze z widzeniem ogromnej szubienicy pod powiekami, z jej śpiewaniem w uszach, ze wspomnieniem pocałunku lodowego i uścisku, zaczął wzywać słoneczka. Rąk nie mógł złożyć, jedną rękę tylko i głowę podnosił. Naprzód szeptał modlitwę, którą niegdyś w zimowi-