mandatora na podłodze bez życia. Obok leżał przepalony i przedarty portret cesarza, odwrócony do ściany. Z przerażenia rozchorował się stary ciuciureusz. Brnatzik wybierał się do krajsamtu po rozkazy i zarządzenia. Znikł gdzieś bez śladu jedyny a nieoceniony świadek, ministrant Gienyk. Nikt go więcej nie widział. Był on grabarzem, znał się na czarach, a znów nie wiedział, kogo ma się bać.
∗
∗ ∗ |
W tym samym czasie gazda z Hołów, Hrycio Bahàn, czekał właśnie w katowni na zwolnienie. Hrycio Bahàn był kumem Dmytra i jak całe Hołowy był z Dmytrem w przyjaźni. Ale nie tylko nigdy do żadnych spraw junackich się nie mieszał, lecz oprócz gadek i bajek zasłyszanych gdzieś zimą przy piecu, nic zgoła o nich powiedzieć by nie umiał. Od świtu do zachodu słońca bowiem zajmował się tylko krowami, myślał tylko o krowach, a jeśli kiedy mówił, to także tylko o krowach i cielętach. Całe dnie spędzał z nimi po lasach i tołokach, a zimą za dnia nie wychodził z kołeszni, chyba aby krowy do siana wypędzić. Prawda, wieczorami zimowymi uważnie słuchał nieraz opowieści dziadowskich o opryszkach, o smokach i latawcach falowych, o napadach i czarach Dmytra. Wszystko to mieszało się w jego głowie z Doboszem, z Hołowaczem, Bóg wie z czym jeszcze. Tyle już naprzędło, namotało się tych bajek o Dmytrze, że gdy raz zobaczył go podczas jakiejś tołoki, obchodził naokoło, dotykał go ostrożnie i po cichu, nie dowierzając, czy sławny watażko i knieź to ten sam jego kum Dmytro. Kiedyś przed wiekami, przodka Hryciowego nazwano Bahanem, tzn. potworem. Widać, że groźny musiał być człek. A kto patrzał na niedużego i łagodnego człowieczynę, jakim był Hrycio, mógł pomyśleć, że jakoś zbytnio wyrodził się od strasznych przodków. Bo jeśli nie, to chyba kpiarz jakiś nadał temu rodowi takie nazwisko.
Po napadzie watahy Tomaniuków na karawanę woloską nad jeziorem, nieszczęście, jak ten pustak, co to zawsze szkodliwe i napastliwe myśli ma w głowie, włóczyło się po górach i lasach i tak ot, z braku zajęcia, przyczepiło się do Hrycia Bahàna. Wołosi nie zadowolili się polityką mandatora. Nie poznawali nikogo ze schwytanych do katowni ludzi, których im stawiono do oczu. Uparli się, aby odzyskać zboże, bo inaczej pójdą do gubernium. Tak latali jak oparzeni wraz z puszkarami, szu-