kając Tomaniukowych opryszków, którzy ograbili ich karawanę. Właśnie Bahàn wyszedł był z kołeszni po cielęta. A tu jakiś czarny, wysmarowany sadzą Wołoch przechodził płajem tamtędy z puszkarami. Może Bahàn podobny był do któregoś z napastników, trudno było rozeznać, bo Wołochowi i tak ludzie w tych przeklętych, strasznych górach wydawali się jakoś podobni. Wszystko to zbóje, stąd przecież ich nazwa: hotci — hoculi. Więc wskazał z miejsca puszkarom na Hrycia, że to właśnie ten napadł ich nad jeziorem, nad Czuriekiem. — O, to jest ten opryszek — krzyczał Wołoch — wiążcie go, bo lecę do mandatora. — Puszkary uszom nie wierzyli, boć przecie byli między nimi ludzie pochodzący z sąsiedniej wsi, znający Hrycia. Ale im mniej pewny swego był czarnooki, rozpełechany, przerażony i trzęsący się Wołoch, tym więcej wrzeszczał na Bahàna, że to ten opryszek. Bahàn znudził się wreszcie tą komedią, chciał iść do cieląt. Ale wtedy puszkary związali go i popędzili przed siebie. Zostawić musiał wszystko — biedna jego głowina — i krowy i cielęta, nawet nie pozwolono mu przekazać nic nikomu. W katowni zaś od razu miano go już za opryszka. Poczęstowano go ołowianym harapem, a gdy chciał coś tłomaczyć, przykuto łańcuchami do ściany. W jeden mig zrozumiał wszystko, czego mu przedtem nikt i za miesiąc by nie wytłomaczył. Choć i nie opryszek, ale widać że opryszek. Takiego już rodu. On myślał, że wie swoje, a to nie tak. Pańskie prawo wie lepiej. Tylko myśląc o losie osieroconych cielątek, łzami się zalewał.
Umieszczono go obok Wasyluka, w sąsiedniej celi. Porozumieli się od razu, uradowali się sobą. Dmytryk nie mógł się nadziwić, skąd Bahàn tu się wziął. Hryciowi zaś, jak tylko usłyszał głos kuma w katowni, nie tylko od razu weselej się zrobiło, ale w miarę, jak się rozgadał, przyleciało doń coś z tych gadek, których zimą się nasłuchał; odtąd coś mu się zaczęło wydawać, że katownia to jakby brama do czegoś czarownego — Bóg wie do czego. Hrycio przecież i na chramy nie chadzał, a od urodzenia nie był w miasteczku. Częściej oglądał tańce i harce cielątek niż wiejską tołokę z tańcami.
Dmytro miał niejedną wesołą i wdzięczną chwilę z rozmowy z tym niewinnym piastunem cielątek. Z początku dopytywał się Hrycio pilnie, kiedy ich już będą wieszać i jaki to ten pański porządek z wieszaniem. Bo przecież na to jest nasłany pan mandator na chrześcijan, jako jastrząb na kurczęta. I wszystko to niechby było, i nieszczęście ma swoje prawo, tylko ta jego Bi-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/553
Ta strona została skorygowana.