Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/556

Ta strona została skorygowana.

chudobę, ja i całe towarzystwo moje. Wybieraj, ty zagnojony wałachu, kogo masz się bać: zdechłego mandatora, czy mnie — molfara Dmytra, ze słonkowego rodu ognistego! I sławnego Czupreja! I twego sąsiada, starego Klama, co to niejeden dwór, niejedno domostwo — nie takie jak twoje — z dymem puścił. Idź zaraz, co do słówka wszystko spełnij. A nie, to za chwilę całe towarzystwo zakrzyknie, żeś ty nasz wspólnik. I za godzinkę będziesz przy protokole, na gwoździach żelaznych siedzieć razem z twoimi świadkami. W dodatku pojutrze już — kto wie — może nawet już jutro — spadną tu mrowiem syrojidy pohane. Krowy i cielęta twoje w mig spałaszują, jedno za drugim; chatę ci rozniosą i rozdziobią, a ty na drzewach będziesz przebywać wysoko: Taki ot gazda, co na gałęziach ma siedlisko, z wiewiórkami i sowami w pobratymstwie.
I któż was obroni, jeśli junactwa nie stanie?
Zatem pamiętaj: miodu z mocnym szpirytusem cała berbenica! A nieustannie bardzo dziękuj temu psu dozorcy! —
Oniemiał Hrycio. Jeszcze wczoraj posiepaki hojnie częstowali go harapem i kijem. Bez nagany. A tutaj kum rodzony i to taki łaskawy i szczodry człek, sam Dmytro, teraz, jakby po głowie, szczodrze zdzielił go nie jednym kołem od worinia ale trzydziewięcioma[1] naraz.
— Gnębi go ona widać, rozpustna biesica, ssie sierotę, jak pająk go oplata — tyle tylko zrozumiał.
Postanowił w końcu: Nie ma co, z opryszkami dobrze żyć trzeba. Tu żartów nie ma. Co tu można wiedzieć. Jak tu gazdować? Tam te protokoły pańskie, tu opryszki, a tam trochę dalej znów te syrojidy czortowskie. Tak czy inaczej, trzeba będzie kuma swego wybawić. Ten pan mandator to wcale nie kum i pohanej wiary. Tak już trzeba będzie zrobić, jak każe watażko. —
Wkrótce potem zazgrzytały klucze w zamku katusza Hryciowego. Zgrzytały te klucze zardzewiałe, zgrzytały długo, radośnie. Wtedy Dmytryk raz jeszcze szepnął: Wielka berbenica jak pół miecha. Otwarły się wreszcie drzwi i wszedł z hałasem dozorca, głośno gadając.
— No, idź już wreszcie, Hryciu, na wolę. — Zapomnieliśmy prawie o tobie. Oj, tak, bo dzisiaj naszego pana mandatora śmiercią poraziło. Nie doczekał biedak wieszania tych zbójów.

Światło słonecznego dnia olśniło oczy Hryciowe, a wieść ta

  1. Dawny sposób liczenia trójkowy.