Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/559

Ta strona została skorygowana.

Dość już sobie odpoczęli. — Nie było to jednak łatwe. Sam Czuprej wziął się do tej pracy. Potrząsał każdym co niemiara i dopiero, gdy ten i ów odemknął jedno oko a zobaczył nad sobą uzbrojonego olbrzyma Czupreja, w mig otrzeźwiał, jakby spirytus cały nagle wyparował. Jak podrzucił Czuprej tapczanem, na którym spoczywał dozorca, to ten od razu, jak małe dziecko, nabożnie na klęczkach błagał o życie. Towarzysze Wasylukowi nie robili nikomu żadnej krzywdy. Nikogo nie szturkali, nie naigrawali się. Kazali tylko wszystkim być cicho, zbierać się migiem i iść za sobą. Cała katownia opustoszała tej nocy. O świcie byli już na górze, na Sokolskim, nad przepaścią. Tam też poklękali i modlili się do słońca, odmawiając starą modlitwę Wasylukowego rodu. Tylko Kudil, na rozkaz Dmytra, poleciał naprzód, na Hołowy, a razem z nim Hrycio, aby się pożegnać z rodziną, z Biłanią, z krówkami i cielętami.
Po modlitwie zeszli w dół nad wodospad Sykawkę i stamtąd puścili wolno posiepaków, poważnie i ostro nakazując im, aby się dobrze sprawowali, aby dzień i noc uważali, by ludzi odtąd nie krzywdzić.
Posiepaki doszli na wierch Sokolski i stamtąd puścili się biegiem ku Kutom. Zaraz po ich odejściu zbiegowie przeprawili się przez Rzekę na wołoski bok.
Teraz ulewa przyszła z grzmotami i piorunami. Świat zaciągnął się chmurami, posiepaki mieli drogę do Kut utrudnioną. Rzeka i potoki wezbrały. Pogoń była niemożliwa. Słoneczko wiedziało, kiedy ukazać się, a kiedy się schować i chmury wypuścić.
Gdy wszystko na ziemi zawiodło, wiedział Dmytro, któremu mocarzowi mocnemu zaufać. Teraz wszyscy byli wolni. Towarzysze byli wolni, gazdowie byli wolni. Groźnie wezbrane wody chroniły od pogoni.



„KONIEC OPRYSZKOM”

Siedzieli wszyscy na wołoskim brzegu ukryci w gęstwinie młododrzewiu. W dole pod kiczerką rozpościerały się lśniące od rosy łąki, całe różowe od kwiecia, jakie tam latem bywa. Zaglądali z gęstwiny ku ledskiemu bokowi. Ciekawi byli, czy posiepaki i wojsko zjawią się gdzieś tam, na skałach sokolskich. Sami wyglądali wcale dziwacznie, bo na wybrudzone