Graf, wysłannik cesarski. Raz tylko zagadki, jak święte pismo, wskazały nam drogę. Słoboda stara zatonęła, nowy czarownik się nie zjawi. A cóż wart ten świat bez słobody? My dzieci Wierchowiny, my tylko słobody wojakami być możem. Będą szumieć te bukowinki, albo je wytną, rody gazdowskie rozkwitać będą, albo je wdepczą w ziemię. Ale już nie nasz, nie junacki stan.
Słoboda tu będzie zawsze, tak myślicie? Ale chyba dla siebie każdy, dla siebie każdy gazdyk, dla siebie i zdrajca. Co pagórek to inna ustanowa, inne prawo. I dlatego to mandatorski porządek wszędzie będzie górą... Koniec opryszkom!
Dlatego to, bratczyki pyszni, rozwiązuję wasze ręce od przysięgi gromowej. Niech i On rozwiąże was, ten Świątek, co mnie na watażka gromem nakarbował... Ale czy pójdziecie wojować, czy gazdować w obce kraje, to jedno prawo ma do was wasz watażko, a sam Świątek gromowy groźbą wam to nakazuje: biedaków oszczędzajcie, krzywdy się bójcie, za grzech to miejcie, by pracę niszczyć. —
Zadumali się junacy, słysząc tę przemowę, niektórzy płakali jak małe dzieci. Jeden tylko Kudil gromko się odezwał — a przecież Kudil mało kiedy mówił:
— Nie składałem ja żadnej przysięgi — pamiętasz to Dmytryku? — jeno słowo puszczowe, strzeleckie postawiłem. Słowo to życie, nie możesz matce swej wrócić życia. Słowo moje zostaje z tobą, Dmytryku.
Czekali jeszcze na Hrycia Bahàna, a tymczasem Dmytryk po dawnemu im powiastował:
— Posłuchajcie — tak mówił — jaki sen miał mój Lelio. Tego dnia mi go opowiedział, kiedy wróciłem ostatni raz z Kremienicy, kiedy ostrzegła mnie strzelba. Ukazał mu się we śnie, przyleciał doń stary dziad-sęp, król wichrowy. Gołą miał sępią szyję i wielki, łysy łeb, wiankiem włosów białych otoczony. Białe długie włosy, jak grzywa spływały mu na szyję. Nos w dziób zagięty. Kiedy złożył skrzydła, zakrywały całe ciało i wlokły się po ziemi. Zuchwałymi ptasimi oczyma spoglądał długo na ojca. Potem wziął mnie w swoje skrzydła i uniósł ku wschodowi.
— Patrzajcie, jak ten ptak-wicher rozbija obłoki. Jak gęsi rozproszone lecą gdzieś. Taka i nasza dola, nasza droga. Taka to nauka wichrowa.
Na świecie wypogodziło się już całkiem. Porozbijane i porozdzierane przez wicher chmury płynęły ku wschodowi.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/561
Ta strona została skorygowana.