włosy, zgarbiony, lecz tęgi chodził po bukowinkach, wspominał. Opowiadał wnukom o junakach, o Wasyluku — bez lęku — choć wciąż go sąsiedzi ostrzegali, choć go straszyli puszkarami i żandarmami. Niektórzy mówili, że to Wasyluk wpakował Hrycia w całą tę biedę, co trwała lat trzydzieści, a Bahánowi i do głowy nie przyszło winić Dmytra. Dużo przebył Bahàn, po różnych krajach się tułał, niejednego człowieka życia pozbawił. Serce zahartował — jak opryszek. A przecież łzy mu się kręciły, gdy wchodził do bukowinki Wasylukowej. Chował się do dziupła, śpiewał sam sobie, rozbitym, starczym głosem:
Ileż było, Wasyluku, twego towarzystwa — — —
Przez niego do naszych czasów doszły te wszystkie wieści.
∗
∗ ∗ |
O końcu życia Dmytra opowiadał Andrijko niejasno, skąpo: Tam nad morzem, na skale, w klasztorze zachorował Dmytryk w młodym jeszcze wieku. Serce go rozbolało i umarł. Nie było żałoby, ani płaczu, rodzice już nie żyli, a ludzie na Hołowach dowiedzieli się o tym później. Tylko pieśń tu zaleciała.
Tak to kończył swą gawędę ten pyszny Andrijko:
— Gdy umarł Dmytryk, dusza jego była tak lekka, że leciała prosto z tureckiego kraju tutaj, ku Synyciom, ku furtce niebieskiej. Stamtąd — a jak, nie wasza to sprawa! — Dzieciątko Boże na rączkach, co je w nocy zobaczyłbyś na niebie, jak świecą zornicznie, uniosło go ku niebu, ku gwiazdom. Ale tam wysoko, przy bramie tej, na schodach niebieskich sprzeciwili się obaj starcy surowi, Piotr, Paweł, aby Dmytryk od razu wszedł do dworów niebieskich. Bo sam ulepił przecież kukłę, sam ściągnął na mandatora strzały słonkowe. I choćby mandator zasłużył na to, aby psy go rozerwały i ptaki rozdziobały, nie może dusza taka, która w sobie śmierć hoduje, która tak czarów i mocy słonkowej używa, zasiadać na dworcu niebieskim. Nie może wędrować sobie z cerkwy do cerkwy świecącej, z gwiazdy na gwiazdę, jako pątnik niebieski, ze skrzypcami i cymbałami złotymi. O tamtych psiołupów na Bukowcu za-