bitych nie pogniewali się świątkowie. Tylko o tego psa wściekłego zrobili sprawę. Niech za to sobie Dmytro na schodach niebieskich przesiaduje. Niech czeka, aż tam Kudil z fłojerą przyleci. Dość mu będzie tymczasem. — Przyzwoliło na to Dzieciątko. I sam Dmytro to uznał. Wcale nie miał tego za ujmę dla honoru swego, by na schodach niebieskich pobyć i poczekać.
Bo czyż wy myślicie gazdowie chrzczeni, że takie schody niebieskie to tak nic sobie? Tak jakbyś w dworze w Krzyworówni, czy w Stanisławowie marzł tam na schodach, czy na ganku, czekając aż państwo z łaski wyjdzie? Nie! to jest wielka krasa, tajemnica wielka.
W dół ku najwyższym górom schodzą te ogromne schody-ogrody. Pośród puchu śnieżystego tak się idzie ciągle, w puchu iskrzącym się ciągle się brodzi. Słońce ciągle świeci tam, nocy nie ma. Drzewa, krzaki i krzewy puszyste pozawijały się w ten śnieg, kąpią się w nim. Ale nie śnieg to, to kwiaty, co z dworów niebieskich spływają, z nieba modrego lecą, a grają wszystkie razem jak szklane dzwoneczki. Gdy w taki zagajnik zajdziesz, puchy i zawoje śnieżyste drzew zakryją ci wszystko. Te schody nie strome, broń Boże! Każdy stopień to ganek z białego, świecącego kamienia, tak szeroki, że prawie końca nie widać. A wśród ogrodów, wśród śniegu tego, tysiące ptaszków: czerwone, modre i srebrne. Uwijają się, świegocą, albo naradzają się, gwarzą szczęśliwie. Hej, i pustują, zabawiają się, nabywają się, ile mogą.
Siedzi sobie tam Dmytryk. Wśród kwiatów ma łoże, chodzi po tych gankach, ogrodach, kwieciem zawianych, ile chce, jak niegdyś po Babie Lodowej.
Upodobał sobie Dmytryk te schody niebieskie. W dół spogląda ku Rachmańskiej krainie. I w dal — ku rodzonej Wierchowinie zielonej.
To jest wielka krasa, wielka tajemnica. —
Nawet ja nie mógłbym wiedzieć tego, sam z siebie, choć mądry taki jestem, jak widzicie. — —
Ale przecież nic jeszcze nie rzekłem — prędko i ostro dodał Andrijko, oglądając każdego ze słuchaczy badawczo i podejrzliwie. — Nie jestem gaduła jakiś. Wiem, że każde słowo dla innego ucha przeznaczone. Dość już wam będzie!
Skończone dzieje słobody. Koniec opryszkom. Koniec! —
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/567
Ta strona została skorygowana.