Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/569

Ta strona została skorygowana.

bie od razu, od razu gadał i chwalił się, jak to zajedzie własnym koniem przed dwór papieski, podobnie jak niegdyś pan watażko Dmytro jeździł do cesarza chrześcijańskiego. Stąd też opowiadali potem łgarze, że Andrijko pojechał konno do papieża przez Czarnohorę, przez skały. Ale gdzie tam! Już w Stanisławowie zaciągnęli go na kolej żelazną i zapakowali nie pytając do takiej chaty z oknami, co bez przerwy kręci się na kółkach. Andrijko zakłopotał się, prawdę mówiąc zląkł się, ale nie okazywał tego. Gdy mu któryś tłumaczył, że to nie jest żadna czortowska sprawa, nadął się jak gdyby wiedział od dawna: „Ho-ho, ja na tych kolejach znam się nie od dzisiaj“.
Jednak w czasie podróży odmłodził się, nadzieja jakaś grała w nim jak dzwon. Inni gazdowie dziwowali się godnie i spokojnie, a Andrijko nieraz cieszył się, wykrzykiwał jak chłopczyna jaki. We Wiedniu rad widział Burg cesarski i z dumą wspominał, jaki to honorny był nasz pan Hołowacz, pogromca panów i zabójca Biesa, że wolał mieszkać u siebie w skałach na Gutynie niż na zaproszenie cesarskie w samym Burgu. Jak to miły sercu jego Dmytryk gwarzył sobie przyjaźnie z cesarzem chrześcijańskim i znalazł u niego posłuch. W Wenecji Foka pokazywał mu miasto, pałace i kościoły, jak wyrosłe z morza. „Coś tak jak w rachmańskim kraju, tylko że tam kraśniej, bo w górach“ tłumaczył Andrijko. W końcu w Rzymie młody ksiądz sekretarz metropolity pokazał mu tak potężne kościoły, a obrazy tak straszne, że dopiero teraz zrozumiał Andrijko to, o czym sam niemało opowiadał. Ale co i jak, to należy do Ojca świętego. Z nim tylko o tym mówić można, a byle kto niech nawet nie pyta, i basta!
Andrijko miał język pohany, często wymyślał na panów, na księży też, wyśmiewał ich ciętym słowem, nie za swoją krzywdę, tylko za junaków. Ale tutaj w obcym kraju ulotniły się żale. Bo księża zakonnicy, u których mieszkała delegacja, byli tak gościnni, nawet czuli dla gości, jakby dla dzieci. Za to Andrijko błogosławił ich z serca i wszystkich zapraszał, aby przybyli doń gromadnie w gościnę na Uroczysko. Najwięcej zaś staruszka furtiana, co z trudem włóczył nogi, zapraszał, aby z nim razem pojechał wędrować połoninami, płajami. I marzył sobie wciąż, jak się rozgada z Ojcem świętym, jak mu wszystko-wszyściutko opowie i o niejedno rozpyta.
Poszli w końcu na posłuchanie, przez bramy, schody, kręte korytarze, przez ciemne ganki, przez przetak pysznych oddziałów wojskowych, tak błyszczących, że aż oślepiały. Odprowa-