Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/570

Ta strona została skorygowana.

dzały ich zastępy uzbrojone, tak świetne jak straże anielskie. W pobożnym milczeniu, bez jednego słowa kroczyli gazdowie. Andrijko nie całkiem był pewny czy może lada chwila nie znajdą się na tamtym świecie, wolał milczeć, bo gdyby wypowiedzieć w tej chwili jakieś takie słowo... Weszli do sali posłuchań. Podłoga świeciła, tak gładka, że ten i ów pośliznął się i omal się nie wywrócił. W dali wyschły starowina, o foremnej i pięknej głowie siedział na tronie. Błogosławił delikatnymi rękami i patrzył — któż wie dokąd...
Po odbyciu różnych ceremonii ksiądz metropolita przedstawiał swoje owieczki. Mówił coś o każdym mową łacinnicką i uśmiechał się z lekka. Papa odwrócił wzrok ku ziemi i także patrzył, właśnie tak jak watah doskonały na najmłodsze jagniątka. Gazdowie klęczeli, potem Ojciec święty miał już dość oglądania i przemawiał. Andrijko usiadł prawie na podłodze, otworzył usta do słuchania, jakby miał pięć lat, a łowiąc słowa tak kłapał ustami jak młody pies, co łapie muchy, a tu mu wszystkie uciekają. Potem starał się zrozumieć oczyma. Rozanielonym wzrokiem oglądał Ojca świętego. Starał się pojąć, że ten oto starowina od niepamiętnych czasów trwa tutaj, a wciąż pilnuje dostępu do nieba. Że w tej pięknej, choć starej głowie cała wiedza o niebie, a w tych starczych rękach klucze od carstwa niebiesnego. Puści albo nie puści, jak zechce. Andrijko poderwał się, rażony tą myślą: a gdyby nie puścił? „Przypomnij mu, przypomnij o schodach niebiesnych, zapytaj, co zrobił z junakami i z Dmytrem.“ Uspokoił się przecie. Starał się zrozumieć, po prostu, uszami. Mówi, ale jak? Andrijko znał różne wiary i wiedział, że każda ma swój język, turecka turecki, luterska luterski, a żydowska żydowski. To w porządku, to mądrze urządzone. A u nas? „Onego czasu rzecze Jezus...“ — A jak rzecze? Wyraźnie w naszej mowie, a nie innej. I patrzajcie ludzie: oto nasz Ojciec święty — a czyżby nie znał języka chrześcijańskiego? Żal go zalewał po usta, po uszy, jak gdyby tonął, a tu umyka mu tratwa w ostatniej chwili. Oddala się Papa, oddala... Jednak ratował się Andrijko z topieli jak mógł, pocieszał się: „Ach, cóż to za zacny dziadek, napatrzeć się nie można, będę z nim gadał do rana, z kimże jak nie z nim“.
Tymczasem papież skończył przemówienie. Andrijkiem znów szarpnęło. „Odpowiedz, zapytaj, kiedyż, jak nie teraz? — zaszeptało mu coś gwałtownie. Chyba nie czort? A gdzieżby czort mógł się przedrzeć przez te święte straże? Ku przeraże-