niu wszystkich Andrijko zerwał się i był już u kolan Ojca świętego.
W dole nad błyszczącą podłogą błyszczała potężna łysina Andrijkowa okolona długimi włosami, które odbijały od jaskrawej czerwieni serdaka i jakoś zanadto się rozwichrzyły. A na podniesieniu papieskim wznosiła się sucha wyrzeźbiona czaszka starca, z ostrym nosem i włosami białymi jak mleko. Rozczulony Andrijko oglądając z bliska tamtą piękną głowę, lubując się jej widokiem, odezwał się wprost do papieża. Zadudnił połonińskim głosem: „Dziadeczku luby! Panotczyku święty! Znasz ludzki język, czy nie? Bo gdybyś znał, sieroto, to bym ci zaraz opowiedział. Dziwa i to najtajniejsze. Rozsadza mnie, bratczyku, nagwarzyć się z tobą. Może by o zagadkach, co świat przewrócą? A może o schodach niebiesnych? Dla kogóż to chowałem?“
Odpowiedzi nie było, cisza gasiła Andrijka. Dodał gasnącym głosem:
— Widać, nie znasz, biedaku, mowy chrześcijańskiej...
Dwaj księża ciągnęli go z tyłu z lekka za kożuch, przeto Andrijko poprawił się:
— Aleś i tak człowiek wart. Nie klecha jakiś, a Ojciec święty.
Tymczasem papież zakończył błogosławieństwo. Posłuchanie się skończyło.
Tyle rozgadał się Andrijko z Ojcem świętym. Chciał go przecież jakoś prosić, aby nakazał cesarzowi przywrócić słobodę dawną, nie nowomodną. Chciał go ostrzec, przynajmniej dać mu znak, aby pilnował się przed całym rodem popowskim, bo... Ale jak to zrobić? Ksiądz sekretarz trzymał go za kożuch, tymczasem już wszyscy powstawali, znów ich porwały, uprowadziły zbrojne straże — błyszczące, anielskie — gankami, schodami, korytarzami, ogrodami.
Więcej go nie widział.
Pocieszył się tymczasem, bo przecie nieźle żyło się w tej rozśpiewanej Italii. Świat pełen krasy, kościoły, kaplice, obrazy, pomniki, mosty, a wino także. Wszystko tak, jak się u nas w bajkach opowiada. Myślał sobie czasem stary Andrijko po cichu: „Mają szczęście, tak to, jeden naród ma szczęście na świecie, a drugi? Hej, biedni nasi junacy!“
A gdy jesienią wrócił Andrijko w swoje góry, coś mu się stało. Któż zrozumieć zdoła, czemu tak się zasmucił. Niektórzy mówią, że po prostu starość, przecież najlepsze źródło
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/571
Ta strona została skorygowana.