Różowe łąki — z przemożnym wojskiem kwiatowym firletek. Z daleka, z pól podolskich kroczą przez cały kraj aż ku górom, aż ku dolnej granicy lasów.
Białe łąki — utkane tysiącami a tysiącami białych złocieni.
Łąki fioletowe — jak kwietniki egzotyczne. Tam pantofelki czy trepki zazuli, powyginane misternie, pochylone dzwonki. Nakrapiane naparstki ze sączą nektarową, ukrytą w skarbczykach — zakamarkach słodkich, do których tylko silne kosmate trzmiele się dostają, a kwiat, zawierając cichutko usta, chowa upojonego trzmiela w swym aksamitnym sklepieniu.
Łąki latem. Na bardziej cienistych stokach, na zrębach nowe dziwo. Niebieskie i jakby niebiańskie łąki zakwitają. To delikatnie powycinane i ząbkowane goryczki-gencjany przelewają się całą gamą odcieni niebieskich. Zjawiają się olbrzymie, górom właściwe, bławaty. Na słońcu zaś kwitną, goreją wśród traw, jakby słonkową postać odbijają nieduże płomiennożółte, a lepkie kwiaty arniki. Na słońcu lecz przy ziemi i w poszyciu traw powoli rzeźbią się i tworzą, znów inaczej postać słońca odbijając, bodiaki gwiaździste, dziewięciosiły, olbrzymie nieśmiertelniki. Ciepłe i słodkie, a wyglądają jak ostre rysunki szronowe. Za życia stężałe w kolące płatki, z jedwabistego metalu rzeźbione. Za to w zimie, gdy wszystkie kwiaty zwarzone już i zeschłe dawno toną w jednostajnej warstwie siana, bodiaki lśnią wiecznie żywe, zachowując świeży zapach miodu.
I wiosną i latem wciąż do oblicza łąk mieszają swe barwy, postać swą wświecają — świeczki boże — storczyki. Różne rodzaje. Niektóre już w kwietniu na północnych, cienistych stokach. A potem coraz to inne, białe, fioletowe lub dziko prążkowane, centkowane, znaczone, tak aby zadziwić, zatrzymać, aby nie przeleciała obok pszczoła ni dziewczyna. A wszystkie odurzają zapachem, jakby nie z naszych łąk, daleko przez wiatr unoszonym.
Wzdłuż ścieżek sierpownice. Jakby wędrujące, hen, z dolin, aż z dalekich pól, ubogie najmitki dolskie, co poszły szukać doli aż tutaj. Szorstkie sierpownice o gwiaździstych oczach, barwy jasnego nieba. Są tu i inni wędrowce. Z krainy kosodrzewu, z gór zawędrowały ku łąkom jastrzębce, tak nieobliczalnie zmienny ród, czy też tak mieszany, jak tutejsza ludność pasterska. Jastrzębce ogniste, jastrzębce złotawe, jastrzębce pozłociste, złociutkie, któż zdoła wymienić te odcienie złotości, któż im nazw nastarczy.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/76
Ta strona została skorygowana.