pracę, każde ważniejsze zajęcie, aż do nowego święta rozigrania.
Latem codziennie podążają ścieżynami białe postacie w płóciennych ubraniach. A także z daleka od żywej zieleni odbija się jaskrawa czerwień zapasek i chust — zawojów u niewiast huculskich. Te białe postacie z daleka — z daleka widziane, w letni roisty poranek wśród kwiecia bez końca, wśród grania świerszczy i świergotu ptaków, zdążające ku jasnej chacie, z nuceniem piosenek lub ledwo dosłyszalną pogwarką — na zawsze w duszy zostają. A czerwień chust, zawojów puszystych pyszni się, jakby wyczarowana przez samą łąkę, przez zieleń górską dla akordu barwy.
Gdy zaczynają się sianokosy, znów innym życiem napełniają się carynki: słychać dzwonienie i klepanie kos, głosy i śpiewy kosiarzy. Z daleka płyną wesołe okrzyki: „Boże pomahaj! Sława Isu!“ Odkrzykują im z daleka: „Sława Bogu i wam, dziękować za słowo dobre, Boże pomahaj i wam“ i dalej dzwonią kosy. Niewiasty przynoszą kosiarzom jedzenie daleko w pole, aby nie tracąc czasu, mogli wyzyskać pogodę. W grabieniu i gromadzeniu siana biorą udział kobiety. Kiedy zgromadzą wreszcie większą kopę siana, staje na jej szczycie kobieta, a chłopy podają z dołu na widłach siano, przynosząc je z daleka na noszach. Z wierzchu jaskrawi się pyszna, czerwona, puszysta chustka. Kobieta sporządza i urabia kształt kopicy. Wreszcie stanęło gotowe, potężne „siano“, przyjmując kształt kopuły cerkiewnej.
Na dole, poniżej łąk wysokich, na samym wierzchołku Kiczery, tuż ponad grażdą, znajdowały się resztki starego boru. Tyle pozostało z dawnego lasu, z którego jądra, wedle podania, urodził się pradziad Foki, Szumej.
Foka sam o tym tak opowiadał:
Mało już teraz lasu godnego, chociaż panowie z miasta, a nawet ministry wiedeńskie, co to do pana didycza przyjeżdżają, powiadają: „śliczny las“. Ale widać bidaki nie widzieli śliczniejszego. Są jeszcze u nas, są lasy-wielkobory, ale już nie tutaj, nie w Jasienowie.
Ja sam tak kocham las jak matkę rodzoną. A chociaż bywałem w życiu swoim po świecie — we Wiedniu byłem,