Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

w Budapeszcie, w Pradze, w Wenecji, w Rzymie, w Dalmacji, a także w Rumunii i w Rosji — jednak powiadam takie słowo: — że na świecie nie widziałem piękniejszych chat nad te nasze, wierchowińskie. — Gdy patrzysz, synku, na te ściany, czy jasne, jak w tamtej nowej chacie na górze, czy ciemne, poczerniałe od starości jak tutaj, toć przecie nie dom, nie mur, nie kryminał jakiś, nie grób murowany i pobielany, jak w mieście. Lecz tu ci się zdaje, że w środku drzew, w sercu i rdzeniu tych smerek mieszkasz. Jesteś w puszczy, ale widzisz ją i każde drzewo od środka. I szumi ci dalej ten las. Porozcinał człowiek smereki, a one sercem swym, wnętrzem grzeją go i „płekają“. Patrz na to drzewo, na ściany, toć tu jak krew jeszcze teraz, po tylu latach, wycieka żywa żywica. Zacne, serdeczne matki te nasze smereki.
Dawniej szedł tędy las, puszcza bez końca, tylko połoniny Bukowiec i Pisany Kamień świeciły się wierchami, a ludzie trzymali się wierchu i bali się lasu. A wszystko co niżej, zboczami, obłazami, berdami — to był las. A dopiero później ścieżka cłowa poszła tamtędy, ot, dołem Waratynem, przedzierała się, gdzie teraz droga. Ale to była nowsza ścieżka, a stara szła gruniem, połoniną, jasnością, aby się trzymać z daleka od puszczy.
I oto czemu ja tak las lubię. A także czemu tyle lasu w życiu wyciąłem. To widać z tej starej opowieści. I pojąć to trudno, ale nie wierzyć nie można, bo to stara wieść, poważna, godna, przez ludzi poważnych statecznych przekazana. Nie przez gadułów, ale ludzi roboczych, dbałych o pracę, chciwych pracy.
Gdzieś z Jaworowa przypędzał tu na Bukowiec trzody swoje ojciec mego pradziada. I tam miał chatę, gdzie teraz moja wyżna chata. Jaki to był ojciec, zaraz opowiem. Przychodzili oni oboje z żoną do tej koliby. Ale i chatę tam z czasem pobudowali, ale jej już teraz nie ma, bo to bardzo dawno było. I opowiadają, że mieli dwóch synów. A to junacy byli, godni mołodcy, co w Czarnohorze pierwsze koliby zakładali i chudobę rozwodzili na tysiące. Bo jeden z nich chadzał z Doboszem, a może jeszcze z Pyntą. Końmi latali na bok węgierski, tam za szczytami na zamki węgierskie napadali, zwojowali tam panów i rycerzy, dobra wszelkiego nabrali i w Czarnohorze po skałach niedostępnych poukrywali. Ale tam w Czarnohorze ludzi nie było wtedy. Toż to żmije raj tam miały, dobrze się żyło tym gadom. Opowiadają, że taka żmija, jeś-