jakby kobieta brzemienna, a stamtąd z dziupła rączki dziecinne wyciągają się do niej. Żegna się jeszcze, pacierze mówi, ale rączki malutkie jak kwiatki białe wyciągają się z dziupła, a głos cieniutki pieszczotliwy taki, jakby spod serca jej mówił, szczebioce: „Neniu, nenieczko“. Podchodzi jeszcze bliżej, patrzy: to dziupło zamknięte, tylko przez wąską szyję wystają rączki, a tu topora nie ma i nie może nic poradzić. Pognała na szczyt do dziada, opowiedziała mu wszystko i przylecieli oboje z toporem. Zacznie dziad stary tę ogromną kiedrę rozłupywać. Robota ciężka, zmachał się, ale wreszcie dał radę. I wydobyli śliczne, bialutkie dziecko, takie, co od razu mówiło. A tylko trochę — było — zadrasnął je toporem, więc potem miało znak na całe życie. Dziwują się, pieszczą, owinęli to w chusty, znak krzyża na czole położyli, a dziecko cieszy się i śmieje serdecznie. Jedna radość! Ucieszni byli z tego staruszkowie bez miary. Jasno im się na świecie zrobiło. Zaraz konie okulbaczyli i gdzieś aż na Jaworowo to do chrztu zawieźli. I tam je nazwali: Szumej i Kiedryniec. Od tego szumu leśnego, że się z szumu poczęło i że kiedra-matka je porodziła. Potem w tym miejscu tę oto chatę postawili i kołyskę dla niego zrobili z tej kiedryny. Ta kołyska dotąd jest w mojej chacie. To był znak: że nie tylko połonin i gruniów ma się trzymać nasza wiara, ale że mamy wejść w puszczę i tam mieszkać, gdzie tylko drzewa, niauki i leśnice i stary Dido leśny ze swoją trzodą dotąd mieszkali. W tej to kołysce sam Dobosz, kiedy tu zachodził, bardką dziecko kołysał. Stąd i pobratymstwo i przyjaźń się poczęła z Doboszem i opryszkami. Opowiadają także, że sarna sama się przynadziła i dziecko karmiła. A chłopiec wyrósł z tego dziecka bardzo pożyteczny, pomocny. I gospodarny. I potem — opowiadają — z pomocą starego pustelnika Onufrija, co to sto pięćdziesiąt lat żył, a pół życia przesiedział w komorze skalnej opędzając się smokom, wirujące zamki ze szkła zatrzymał i braci swoich od smoków wyzwolił.
Wielką pociechę, wielkie szczęście dała staruszkom Boża puszcza i kiedra, oby się świeciła!
Temu to my, Szumeje, z lasu i z kiedry pochodząc, jak ta kiedra jesteśmy: twardzi i delikatni. Las kochamy, z lasem pobratymy, lasowi krewni, syny i wnuki.
Kiedy las szumi, ojce me wzywają mój ród. A kiedy żywica z drzewa spływa, i moja krew płynie.
Te stare drzewa, te olbrzymy nam siły swoje przekazują,
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/82
Ta strona została skorygowana.