sierny Bóg daje hodować. Naczyniły się cielątka, źrebiątka, jagnięta. A wołownia spasła się, haj, smoki to nie woły.
— A pogoda — weremieczko?
— Dzięki słoneczku-Bożemu licu, że sianko robić pozwala.
— A u nas na kiczerze z niedzieli, jak przyszła godzina-fortuna ta, z gradami takimi, hej, klekotały, jęczały dusze chmurowe, aż strachu nadało.
A są jeszcze ludzie, są. Przemówkami, modlitwami napędzili to, zepchnęli het, tamtędy w debry, między kamienie, w bezwieści. —
— Dziękować wszystkim świętym znanym i nieznanym!
— A czy nie zwierno wierchami?
— Oj słychać, pęta się wszelaka wilcza psiarnia i kaleczy maleństwa (młode bydło), ale to aż gdzieś na Brusturach, a u nas tymczasem dobrze, pilnujemy.
Po tych powitaniach niezbędnych zaczynają sobie opowiadać gazdowie nieco dokładniej, co słychać we wsi, a co na świecie. Ciekawy to i cudowny sposób (przez obcych wędrowców zwany huculskim telefonem), którym po górach rozszerzają się wieści i docierają do najdalszych zakątków. Docierają dość prędko, jednak równie prędko zmieniają swą postać nie do poznania. A w tej właśnie zmienionej postaci trwają lata.
Wieści takie:
Jak syn cesarski, panicz Rudolf arcyksiążę chodził na kontrolę po górach i chatach, a najwięcej między biedakami. Jak potem z tego srogie kary wyszły dla urzędów.
„Bajki“ — niedbale zdmuchnie z ust młodzik, co dopiero wrócił z wojska. „Bajki? — oburzy się stary mędrzec — takie bajki jak to, że teraz słońce świeci. Nasi ludzie dobrze znali Rudolfa. Ja sam żołnierzem widziałem, jak siadał na okręt w Budapeszcie. Poznać nietrudno.“ „Bajki — upiera się młodzik już twardziej — po co by syn cesarski aż tutaj piechotą się błąkał? To nie dla takich panów, śmiech!“ „Nie dla panów? — rozeźli się stary — Jezus jeszcze z większych, a ciągle tędy się kręci. Na pokaz — bidaczyna połatany, dla niepoznaki, na pułapkę, a zamartwiony taki — czysta bieda. Ano przyjrzyj mu się, jak się uśmiecha. To tak jak widok za tym oknem, myślałbyś, że malunek na szkle, a przypatrz się dobrze — haj! jaki bezmierny świat. Jeśli będziesz tak bluźnić, chłopcze, to w pułapkę wpadniesz, biedaka przepędzisz, jeszcze mu nazłosłowisz — grzech przepastny.“
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/87
Ta strona została skorygowana.