Albo wieść inna: jak sam główny Turek pisał do naszego cesarza, naprzód groził, potem przepraszał. Ho-ho, jaki chytry! Teraz taki czas idzie, że im kto cichszy, tym mocniejszy u Boga.
Czy też nowiny ciekawe o Chinach, kobietach z dalekiego kraju, gdzie mężczyźni, pożal się Boże, bezpłodni i znijaczeni, sami zaplatają sobie kosy jak baby. Cesarz chiński w kłopocie, jednak mędrzec to — wie, co robić, ma tu niedługo przysłać te kobiety, kto przyjmie do chaty — zapłaci, a kto spłodzi dziecko, tysiąc guldenów gwarantowane jak jeden grosz. „A to prawda?“ — pyta słuchacz, trochę mniej świadomy. „Jakżeż nieprawda, mój bracie, kiedy sam Moszko z Uścieryk pokazywał temu staryganowi, Palijczukowi z Dzembroni, gazety drukowane, gdzie wyraźnie Chińczycy namalowani z włosami zaplecionymi w długie warkocze. No i stary Palijczuk, choć przez osiemdziesiątkę dawno przewalił, z miejsca zapisał się do tej roboty.“ „Cóż mi gadacie? Aby taki miał jeszcze siłę spłodzić dziecko?“ „Jakże by nie miał, kiedy od razu zapłacił Moszkowi za fatygę pięć guldenów. Za darmo by nie płacił. A Żyd ostrokuty jak koń na zimę, drogę do cesarza chińskiego znajdzie i pomocna dusza, choć żydowska, zapłacić warto. Naprzeciw tysiąca pięć guldenów, to tyle co nic.“
A co tam się dzieje w krajach Syrojidów daleko na wschodzie słońca? Oślątko czatuje ma wędrowców, na naszych ludzi, a gdy zoczy ich, zarży i zaraz przylatuje tatarwa, pohane Syrojidy, chwytają chrześcijanina, tuczą go jak prosię, by go mieć na święta na pieczeń sutą. Czy też słychać co o tych zagadkach, zagadeczkach groźnych dla panów, które nasz pan cesarz posłał ongiś do swoich ludów? Czy może jeszcze raz pośle?
Nikt nie ma możności ani potrzeby sprawdzać tych wieści, każdy powtarza je w dobrej wierze, rzekomo jak słyszał.
Ten i ów gazda był na chramie w Jasieniu węgierskim albo na jarmarkach w Kosowie, w Syhocie na Węgrzech, a drugi aż w Stanisławowie i to nie raz. Zdarzy się i taki bywalec, co trzymał „burgwachę“ przy samym panu cesarzu chrześcijańskim i umie o tym opowiadać aż lubo. A inny znów, przykro to powiedzieć, kiedyś w młodości porąbał przeciwnika bardką, jakoś nieopatrznie. No i zdarzył się wypadek. Umarł tamten nieborak, słabina jakiś, marnej kości. Wyszło to na jaw i zaraz sądy pańskie, co wcale nie uznają jed-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/88
Ta strona została skorygowana.