Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/90

Ta strona została skorygowana.

kuje sobie, jakby to zabawa. Dopust Boży i sprawa czarta to miasto! Choćbyś nie wiem po jak mądrych przemównikach i poczynaczach chodził i dobrze zaręczył im zapłatę, a choćbyś i z góry płacił, nie dadzą rady.
Ale niech tutaj w góry przylezą te łaty miastowe! Tam gdzie byle mizerny chłopczyna w godzinkę pobiegnie po ser czy masło i wróci, ot tak rzec, parę kroków do stai na tej połoninie, którą stąd widać, powiadają, że to wycieczka. Jeden dzień śpią przedtem, a dwa dni potem. Idą jak barany za procesją pogrzebową, odpoczywają jak cyganie po sławetnej pracy cygańskiej. Potem tłumaczą, że to niezdrowo tak zanadto prędziutko latać po górach. Za to zdrowo żyć w mieście.
Inny jest ten czas górski, nie może się zgodzić z obcym czasem.



WĘDRÓWKI FOKI

Foka, chociaż ród jego od drzew się wywodził, różnił się od swego otoczenia. Należał do całego kraju, nie tylko do swojej kiczery jasienowskiej. Nie był podobny do tych zasiedziałych gazdów, co wrośli jak drzewa, każdy w swój stok. Ale, choć ruchliwy i bywały, nie przypominał w niczym — i śmiech to porównać — tych teraźniejszych obieżyświatów, czy przedsiębiorców leśnych czy kieronów, co uganiają się za butynami i za firmami, czy tych polityków wiejskich, co się szastają niby to w pobratymstwie z pankami.
Od lat najmłodszych zaprawiał się do wędrówek. Latował na połoninach ojcowskich, naprzód w Czarnohorze, potem na dalekiej Hnatiesie, opodal źródeł Czarnej Rzeki. W domu słyszał wieści o komorach skalnych i jaskiniach, o dawnych legowiskach opryszków, o skarbach i tajnych furtkach, o przejściach tajemnych. Gdy przyszedł jako chłopak na połoninę, wciskał się w nietknięte dotąd stopą ludzką gąszcze, przeszukiwał wszystkie zakątki-szczeliny. Buszował po leśnych przepaściach.
Poznał je z czasem, te syhły najgłuchsze i najgroźniejsze kabacze.
Inne to były czasy, choć nie tak bardzo dawne, lecz dla nas jakże odległe. Inaczej wędrowało się wówczas niż dziś. Gdy Foka był chłopcem, lat temu dziewięćdziesiąt, jeszcze w Jasienowie godny był las smerekowy, czarny i tęgi. A choć już tu