i ówdzie trochę pokrajany, pokrzyżowany ścieżkami, jednak niejeden leśny człowieczyna, jakiś rozbitek czy spóźniony naśladowca dawnych słynnych watah, krył się tam nieźle i napadał niespodzianie podróżnych na przełęczy Bukowca, na tych „ślipankach“ leśnych, co to zaczęły udawać drogi kołowe. A chociaż starym zwyczajem junackim napastnik taki grzecznie przemawiał do napadniętych, jednak obdzierał ich dokładnie i bez pardonu. Ale to takie ot już były ostatki słynnego junactwa opryszkowskiego, bez świetności, bez sławy. Uparte niedobitki po tylu pacyfikacjach, sztandrechtach i katowniach mandatorskich. I znikły razem z lasem jasienowskim.
W Krzyworówni na lewym brzegu rzeki od dawna już wokół starej osady dworskiej równa, przestronna i jasna kotlina się zieleniła. A tylko stoki nieco wyższe były pokryte lasem. Natomiast w Żabiem jeszcze mniej chat było w kotlinie niż w Jasienowie. Osiedla gnieździły się przeważnie po stokach, szeroką zaś kotlinę żabiowską wzdłuż rzeki zalegały jeszcze mroczne i mocne lasy. Wśród tej leśnej czarności świeciły się już jednak tu i ówdzie z rzadka nieduże polanki, wyrąbane i wypalone, a wśród nich grażdy. Nie szło się jednak już starym płajem stokowym ku Krętej, tylko ścieżką cłową nad rzeką. Nad samą rzeką, na stromym lewym brzegu sterczał miniaturowy zameczek myśliwski. Niedaleko stąd stara karczma arendarska, a nieco dalej chata Buligi, w której mieszkali rewizorzy cesarscy i ich starszyzna, sam pan respicjent. Za rzeką było już duże domostwo starego rodu Burdów-Drahyriów. Wszystko to stawiane z drzewa rębanego na miejscu, z kłód ciosanych bardami, gdyż piły nie używano. Gdy pierwszą Buligową chatę pobito gontami, Foka i jego rówieśnicy chłopcy, idąc z góry z trzodami, stawali i gapili się na te delikatne, drobniutkie i równo ułożone deszczułki tak, że zapominali o trzodach. Jeszcze z daleka zaglądali tak ciekawie, licząc te deszczułki, że ten i ów zaplątał się na grząskiej ścieżce, a gdzieniektóry upadł w błoto.
Już od Kraśneho Łuhu szło się ku Czarnohorze lasami nigdzie nie przerzedzonymi, nie ruszanymi toporem. Coraz przepastniejsze były głębiny leśne, coraz bardziej bezbrzeżne, coraz trudniej było zboczyć ze ścieżki cłowej. Wszędzie zawory z kłód, gąszcze, jamy i wądoły, bezdroża nieprzebyte. Lasy ciche, głusze poważne, bez głosu, bez śladów zwierzyny nawet, bez śladu innego, jak życie lasu i umieranie lasu. Lasy w bezczasie zatopione, nie wiadomo kiedy powstały i końca
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/91
Ta strona została skorygowana.