Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/93

Ta strona została skorygowana.

Tam wśród kabaczy i jam miał stajkę, którą razem z ojcem pobudowali. Później powstała tam górna staja. Foka miał na opiece owce, czasem cielęta i źrebięta, dobytek niemały, a był przeważnie sam. Tam też zaczął swoje wojowanie z lasem. Foka nie wiedział, że w tych kabaczach był zimowik niedźwiedzi. Raz owce rozeszły się, a Foka się zdrzemnął. I nagle poczuł coś wilgotnego na nosie. Przebudził się, zobaczył tuż obok siebie małego niedźwiadka, który widocznie obwąchiwał go, czy lizał. Mały Foka zerwał się; za chwilę zobaczył, że z gąszczy sunie niedźwiedzica z małymi. Stali tak jakiś czas i patrzyli na siebie bezradnie. Po pewnym czasie chłopiec i rodzina niedźwiedzia rozeszli się bez zwady. Nikt nie pomyśli, aby Foce brakło odwagi, ale nikt nie słyszał o żadnej zwadzie, nie słyszał nikt, aby Foka kiedy gniewał się, złościł lub przeklinał. Ostre słowo z ust jego nie wyszło. Foka lubił robić wszystko spokojnie i wesoło. I z niedźwiedziami się nie wadził. Może strzelby nie był tak pewny jak topora i watry. Brał się z toporem do lasu samego. Dniami całymi dłubał i dziobał zawzięcie bardą koło jednego drzewa. Gdy zatrzeszczało drzewo, a czasem spadło z hukiem w przepaść, jasność wdzierała się do gęstwiny. Powoli Foka poznał ścieżki niedźwiedzie, wyśledził ich legowiska, powypalał je watrami. Niedźwiedzie już nie wracały do swoich odwiecznych kabaczy, zasnutych dymami. Z daleka już widać było, jak dymiły się kabacze. Widać było, że młody Foka Szumejowy tam wysoko swój porządek zaprowadza. We dnie z pomocą pastuchów ściągał czasem kłody do swej stajki. I obwarował ją jakby grażdą z kłód. Co nocy zaś naokoło stajki po trzy lub cztery watry utrzymywał. Naokoło było niemało wilków, a niedźwiedzi jeszcze więcej. Na połoninę, w pobliże ojcowskiej koliby dzień w dzień przychodziły całymi stadkami sarny i pasły się razem z bydłem rogatym, szukając widocznie ochrony przed leśnymi rabusiami. Foka umiał chronić swoją trzodę. Tego pierwszego lata, gdy Foka został owczarzem i objął stannicę wichrową do walki z puszczą i z niedźwiedziami, niedźwiedź raz w jednym tygodniu porwał u ojca Foki dwie krowy, jakby kpił sobie z zasadzek uzbrojonych pastuchów. Ojciec miał nie byle jaki kris, rodzinny ciężki kris szumejowy i każdy z pastuchów miał pistolety. I to nie pomogło. A Foka nie używał broni. Mimo to przez całe lato nie zginęło z jego stai ani jedno cielątko, ani jedna owca. Od tego lata mówiono już w górach o Foce. Poznać było, jaki zeń gazda rośnie.