Żydów-kupców w górach nie było, a Ormianie już nie chodzili karawanami kupieckimi przez Czarnohorę na Węgry. Zatem gazdowie górscy sami sprzedawali nadmiar swej pracy. Było dużo wełny, z niej grube sukno tkano u siebie i sprzedawano na jarmarkach. Na te jarmarki pędzili także ludzie woły, jałówki, cieląt nikt nigdy nie sprzedawał. Osiem dni trwała sama podróż w obie strony. Foka wraz z ojcem prowadzili po dwadzieścia koni objuczonych berbenicami z bryndzą. Konie szły szeregiem płajami i graniami, jeden koń luźno uwiązany do drugiego. Wybierano konie bywalce, odważne, samodzielne, karnie idące w szeregu. Foka szedł obok konia przewodnika, a ojciec w tyle pochodu. A koń przewodnik nie mniej się liczył niż przewodnik człowiek. Znał ścieżki, znał ich niebezpieczeństwa, z drogi nie zboczył, nawet gdyby go kto pędził, słuchał tylko swoich gazdów, dla obcych wrogi, mógł być nawet groźny. Z daleka wietrzył dzikie zwierzęta, stawał, wciągał powietrze, chrapał lub rżał głucho, ostrzegając ludzi i konie. Szli tak grzbietami, jakby wysokimi brzegami ponad morzem leśnym. Poprzez Dzembronię szli, poprzez Suchą Syhłę, a gdy poniżej Czarnohory weszli w lasy, każdy trzymał broń w pogotowiu. Przychodzili tak do górskiej wsi Łuhy, pierwszej po stronie węgierskiej. Tam każdy człowiek, który przychodził z Liedczyny, musiał uiszczać opłatę jarmarczną (trzydzieści grajcarów od siodła). Stamtąd już dogodnie wędrowali do Szigetu. Jarmark w Szigecie był tak wielki, że trzeba było wejść na spore wzgórze, by okiem ogarnąć wszystko, albo aż na Czardę, pole za miastem, gdzie stały słupy i gdzie dawniej wieszano rozbójników. Po trzy dni schodzili się ludzie. Roili się Wołochy marmaroscy, Huculi, Ruśniacy, Słowacy, Żydzi, tu i ówdzie kręcili się Ormianie i Madziarzy. Co teraz kolej żelazna przywozi i wywozi, w to wszystko zaopatrywały i wszystko załatwiały jarmarki szygieckie dla całych północno-wschodnich Karpat węgierskich. Czasami pojawił się, pędząc pyszną czwórką po miasteczku, jakiś pan madiarski.
Foka widział wtedy słynnego pana, co zwał się Solfancy, tego co to chciał być najstarszym panem, a cesarzowi nie pozwalał wybierać rekruta z gór węgierskich. Cztery smokowe konie unosiły bryczkę, trzaskając nią w prawo i w lewo. Foka dobrze zapamiętał sobie tego pana.
Nagle jednej wiosny zaroiły się góry. Nastały tak zwane rejwachy, tak nazywają i dotąd powstanie węgierskie. Za gó-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/95
Ta strona została skorygowana.