Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo I.djvu/97

Ta strona została skorygowana.

(dotąd tak zwany w tradycji) gościł zbiegów madiarskich. Tam gdzie potok Warytyn wpada do Czeremoszu, kazał poznosić liżnyki i poustawiać stoły i ławy. Ławy zaścielono liżnykami, stoły pozastawiano bryndzą, serem, masłem, huślanką, nagotowano też całe sagany kuleszy kukurudzianej. Już zasiedli Węgrzy do ucztowania, a tu nagle zatrąbiono, że pogoń idzie z Bukowca. Wkrótce wpadła pogoń cesarska, a Węgrzy w rozsypce uciekli w dół rzeki ku Uścierykom.
Pan Sztefko, jak głosi wieść, otruł się później ze strachu przed karą. Opowiadają, że na mocy wyroków cesarskich miał być posadzony do wnętrza pieca spiżowego, by tam zgorzeć. A chociaż dawał panu cesarzowi woły ze złoconymi rogami — i to nic nie pomogło.
Tymczasem przyszły z Kut wieści, nie wiadomo przedziwne czy straszne: oto Moskale czerniawą pokryli ziemię świętą. Było ich jak trawy i listowia. Szli na pomoc cesarzowi, posuwali się w góry kilkoma szlakami. I wtedy to wyrostek Foka przeprowadził pomiędzy dwoma wojskami, jemu tylko znanymi ścieżynami oddział uciekinierów aż pod Sziget. Co mu mogły zrobić routy, cziuhy i czerdaki? Doprowadził Madiarów aż do zamku, do samego pana Solfancyego.
Pan Solfancy ściskał chłopca, chciał mu dać parę najpiękniejszych karych koni węgierskich, ale Foka nie przyjął: „U nas swoich koni dość!“ I wrócił mały Foka sam do Jasienowa, nikt nie widział kiedy i jak.
Za to później, po latach, nieraz pan Solfancy gościł Fokę na swoim zamku, honorował go, pobratymował z nim, woził go czwórką po Szigecie. A kiedy postarzał się, prosił wnuków, aby zawsze honorowali tego wolnego człowieka górskiego, aby się na wieki z jego rodem przyjaźnili. Paniczowie oglądali z podziwem pyszną postać Foki tak ustrojonego, jak gdyby jakiś kniaź słowiański z orszaku króla Attyli, jakby któryś z ich przodków żywy przed nimi się zjawił.
Mówiono później o Foce, że urodził się z mapą w głowie. Znał przejścia i ścieżki nie tylko w najbliższych górach, lecz wszędzie jak daleko sięgały okoliczne Wierchowiny. Gdzie była jaka ścieżka, czy dawno puszczona w niepamięć i zarośnięta, czy też nowa nieuchodzona, jakby pierwszy ślad ścieżki — wiedział o niej Foka. Później sam wytyczał przesieki, wyrąbywał dogodne przejścia do nowych łąk i połonin, do nowych osiedli. Niejedna może ścieżka górska, po której stąpamy, pamięta Fokę, pochodzi od Foki.