każdego godzinkę, dwie, i jeszcze do południa, i jeszcze do przedwieczerza. Od każdego przyjmie list, pieniądze, przyjmie pakunek ciężki lub lekkie zawiniątko dla wręczenia po drodze; mało tego, do dania Iwanowi, aby zaniósł do Herszka, aby tamten uwiadomił Duwyda, aby sobie kiedyś odebrał. Przyjmie zlecenie, choćby przekazanie jednego słowa, pamięta bez notatek, załatwi dokładnie, choćby po miesiącach. Jest ucieleśnieniem kłopotnika.
Pamiętnej nocy kiedy rozpętał się wiatr, każdy rzetelny kołomyjanin, jako cywilizowany obywatel Galicji, gardzący harcami nieokrzesanej przyrody, pomyślał sennie: oho, już nie tylko po jeździe, już po weselu! Jednak słoneczny poranek i ciepły wiatr, przelewający się tryumfalnie po błękicie porwał młodzież miejską już przedtem przygotowaną do wyjazdu.
Pięć bałagulskich wozów umyślnie aż do samej Krzyworówni zamówionych, wypchanych sianem w zastępstwie resorów, nakrytych weretami i wysztafirkowanych na urząd, czekało od świtu na placu Sianowym. Na ich czele stał z długim ciężkim biczyskiem, w rozklekotanych bardzo wysokich buciorach, w zamączonych spodniach, nieokreślonego koloru kurtce i wyszarpanej czapce barankowej, reprezentacyjny senior bałagułów kołomyjskich — Bjumen Petranker. Stary Bjumen był to człek wysoki, tęgi, siwooki, z nawisłymi krzaczastymi brwiami, gęstym wąsem i niewielką siwą brodą. W odróżnieniu od braci żydowskiej, jego jasne niewypłowiałe jeszcze oczy i całe oblicze promieniało entuzjazmem, bez cienia wątpicielstwa. Bo bez entuzjazmu któż potrafiłby przez całe długie życie bez przerwy, przy wszelkiej pogodzie przebywać przestrzeń Kołomyja—Kuty co najmniej sto razy rocznie. Umiał długo rozprawiać z każdym kandydatem na podróżnego. Opanowywał wszelakie temperamenty, rozbrajał grubianów, zakrzykiwał głupich, dodawał otuchy nieśmiałym. W czasie podróży i popasów chętnie opowiadał wspomnienia, historyjki, bajki. Na co dzień używał języka słowiańskiego, zupełnie eklektycznego o swoistej wymowie kołomyjskiej. Wiedziano jednak, że co najmniej w pięciu językach swobodnie przechodził z jednego w drugi: z polskiego na ruski, potem na żydowski, później na niemiecki, i nawet na rumuński. Poza tym, także mówiąc po żydowsku, czerpał akcenty szczerości z ruskiego, uczoności z niemieckiego, elegancji z polskiego, a najwyższą mądrość z hebrajskiego. Nie brak mu było pewnego kpiarskie-
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/101
Ta strona została skorygowana.