Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/103

Ta strona została skorygowana.

sposobem naturalnym, jako że w sabath nie wolno zapalać ognia.)
„Gorzenie“ rozszerzało się na wszystkie gromadki i bożnice bojańskie rozsiane w naszym kraju. Z czasem nazwa „bojański“ oznaczała tych wszystkich, co boją się Boga i jeszcze coś więcej... Także Bjumen chadzał do bożnicy bojańskiej, co prawda mniej często, mniej regularnie.
Judka był to starszy ubogi Żyd z bielmem na prawym oku, z dość długą niesymetrycznie wyszarpaną siwą brodą, mało udzielający się, nawet opryskliwy, właściwie kiepski do interesu. Miał za to opinię uczciwego.
Natomiast Chaim, mały rudziutki Żydowin o pozorach młodości, z oczyma zasłoniętymi uśmiechem, wcale nie dbał o opinię. Twierdzono po prostu, że bał się powiedzieć prawdę nawet na lekarstwo. Widocznie nie dowierzał prawdzie jako patronce dobrego interesu, toteż gdy mu nieustannie wypominano po co ciągle i zawzięcie kłamie, zasłaniając oczy uśmiechem wyznawał: „Co jest? Majn geszeft myt Emes cy myt Pferd?“ (Mój interes z prawdą czy z końmi?). Opinia dała sobie z nim radę, nazwano go Chaim Brechływy. Młodszy Abrum z obrzękłą twarzą i spiczastym nosem, jeszcze wyrostek a przejrzały zanim dojrzał, manijnie i nieudale naśladował kawaleryjskie okrzyki Bjumena, skrzecząc ochrypłym, pokracznie cienkim głosem: „Juś, juś, juś jedziemy.“ Niepotrzebnie nadymał się, nawet stawiał się do gości przy lada okazji. Toteż nie zyskał sympatii.
Pamiętnego poranka wszyscy w kupie, jak grzejące się konie, czekali dość długo, nudząc się i ziewając zanim zjawili się umówieni goście. Tylko pan Ajbigman równie schludnie jak zwykle odziany, przechadzał się sam we wietrze, bez przerwy stawiając rozważne kroki wokół wehikułu. Po czym stawał, wznosił oczy, spoglądał długo ku niebu. Opuszczał głowę, znów mrużył oczy, wzdychał, szeptał i cmokał jak gdyby w upojeniu. Wydawało się, że delektuje się potężnym wiatrem. Ale nie, bo w końcu jakoś zdegustowany kiwał głową przecząco. Rzecz w tym, że pan Ajbigman (jak później wyznawał) obliczał dokładnie, ile by przynosił dochodu bałaguła, który by pędził z taką szybkością jak ten wiatr właśnie.
Przyglądając się wspólnikowi Bjumen zastanawiał się głośno:
— Co? pan Ajbigman martwi się wiatrem?
Pan Ajbigman deklamował cierpliwie i pedantycznie, wywijając głową znak nieskończoności.