Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/104

Ta strona została skorygowana.

— Ja wcale nie martwię się wiatrem, ja zestawiam kombinacje z kłopotów na konto wiatru.
Wspólnik i woźnica Bjumen znał się na pogodzie jak mało kto, uspokajał, śmiejąc się szeroko:
— Ha-ha-ha, wierzajcie mi, panie Ajbigman, dobry rok na taki wiatr! I dobry rok to właśnie jest jak ten wiatr. Pogoda przeleci wesoło, a potem ojoj, to co kiepskie chlapie i ciągnie się, trudno wytrzymać.
Pan Ajbigman mrużył oczy wyniośle.
— To nic nie ma do rzeczy, tylko co daje do interesu.
— Dla naszego interesu bardzo dużo — twierdził Bjumen — kiedy dobry wiatr jak dziś, to człowiek od razu jest tam, gdzie ma być, gdzie góra z niebem się styka.
Młodszy Abrum pytał piskliwym głosem:
— Po co ja mam od razu być tam, gdzie mam być, gdzie góra z niebem się styka?
Bjumen popatrzył nań uważnie.
— Poczekaj czterdzieści lat — dowiesz się. Widzisz, tam wysoko za cerkwią bukowinki jabłonowskie? Tam gdzie zielono? Fajn! Popatrzysz dobrze, jużeś tam — już bliżej. I potem fur-fur, z góry na dół, Utoropy, Stopczietów, już bliżej — z dołu w górę Ispas, Pistyń, znów bliżej. Bliżej do kogo? Do kogo mnie potrzeba, aby było bliżej? Do bukowinki, gdzie góra z niebem się styka, do domu, do tatka. Dobrze, ale mego tatka już nie ma na świecie, to ja chcę być tam, dokąd jemu potrzeba aby było bliżej. Do kogóż jemu potrzeba, aby było bliżej? Jemu potrzeba do swego tatka. Tatko za tatkiem, tamten za swoim, do domu, wciąż w górę, wciąż wyżej, wciąż bliżej. A dokąd? To wiadomo. Wciąż wyżej, wciąż bliżej — wiatr.
— Cóż to ma do wiatru?
— Ruch! Wiatr główny bałaguła, trzaska i śwista, zamiata dla wszystkich, przygarnie wszystkich, przepędzi wszystkich. Przeciąg!
Judka jęknął:
— Oj, bałaguła przepędzi?
Bjumen zakrzyczał:
— Wiatr przepędzi!
Chaim zwany Brechływyj zapytał niewinnie:
— To cóż on za bałaguła?
Bjumen krzyczał dalej:
— Kiedy żadnej fury nie ma naokoło, ani żadnej nogi, ani