końskiej ani ludzkiej, ani psiej, żadnego ruchu, nic, wiatr nadjedzie —
— Dla kogóż? — pytał Judka.
Bjumen nie dał się zbić z tropu:
— Co znaczy dla kogo? Dla ostatniego dreptacza, dla najostateczniejszego.
— To wiatr najpowolniejszy? — pytał jeszcze Chaim.
— Nie, on taki sam jak ja, jest tam gdzie był i z tego jest tam gdzie ma być. On tu, on już tam, szumi w bukowinkach, wciąż bliżej, on już w Pistyniu, w smerekach, już wyżej, i już szumi w Rybnicy, szumią razem, on w źródłach, w Czarnohorze, wciąż wyżej, któż go zatrzyma? On już w gwiazdach, w Lewiatanie, wciąż wyżej, wciąż bliżej —
— Po cóż wam takie kombinacje?
— Po co mnie? Czy może ja jestem ten mały Bjumen z rozporkiem z tyłu? Nieprawda! To może ja jestem stary Bjumen, parszywy dziad i furman? Też nieprawda. Ja jestem wciąż ten sam Bjumen, przez bukowinki do domu, do tatka, wciąż bliżej.
Chaim przezwany Brechływyj zapytał, zasłaniając oczy rzęsami:
— A wy czasem pijecie, Bjumen?
— Co znaczy piję? — zdziwił się Bjumen.
— To znaczy coraz bliżej flaszki, wciąż bliżej.
Bjumen oburzył się, huknął na Chaima, młodszy Abrum szczeknął piskliwym uśmiechem, Judka charknął groźnie na Chaima, wszyscy krzyczeli, hałasowali przeciw Chaimowi lub za Chaimem. Zbliżający się młodociani pasażerowie, uważając hałas za sygnał odjazdu, podbiegali w popłochu, rozpaczliwie machając chustkami i krzycząc:
— Czekajcie, nie odjeżdżajcie bez nas!
— My wcale nie odjeżdżamy — uspokajali bałaguły wszyscy naraz.
— A czemuż taki krzyk?
— Z powodu wiatru — odpowiedział Bjumen wymijająco. Przerywając wyjaśnienia zaczął trzaskać biczem. Bałaguły ochłonęli, trzaskali biczami wytrwale. Było to pierwsze dzwonienie do dalekiego jeszcze odjazdu. Bjumen rozmawiał z paniczami, a Judka tłumaczył Chaimowi poważnie:
— Nie rozumiesz? Bałaguła zobaczy górę tam daleko i już chce tam być. Od czegóż on? Na to, aby prędzej. A jak to zrobić z takimi końmi jak moje?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/105
Ta strona została skorygowana.