Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/112

Ta strona została skorygowana.

jej dreptał kapelmistrz pan Szpilbaum, niewielki człowieczek, niosący przed sobą ostrożnie pokaźny brzuch, a w ręce równie ostrożnie futerał ze skrzypcami. Po jego prawicy stąpał olbrzym Muraszko, majster od podłóg, parkietów i woskowania. Udawał się na wesele, celem przygotowania podstawowego elementu — podłóg do tańca. A także po prostu jako gość weselny. Był to honor wzajemny. Krzyworównia nie widziała jeszcze parkietnika, a majster Muraszko na pańskich weselach dotąd nie bywał. Tuż za majstrem młodociany czeladnik niósł ciężki pakunek, zapewne przyrządy i deszczułki. Inni goście czekali jeszcze opodal ratusza, wokół sklepu Turka, wtłoczonego w ciemną bramę naprzeciw przystanku kolei lokalnej. Turek nazywał się Szloma, twierdził wszakże, że jest Turkiem, i Turkiem nazywano go powszechnie. Według tradycji ktoś z jego przodków nabył ów egzotyczny sklep od autentycznego Turka. Przysmaki były tureckie. Młodociani pasażerowie kupowali długie kolorowe cukierki na patykach, ciemne makagigi, również na patykach, orzechowo-miodowe mikstury, miód turecki, rachatłukum, gruszki w miodzie, i wychylali puchary z kwasem jabłecznym, sokiem malinowym i inne. Byli to przeważnie członkowie chóru złożonego z uczniów i studentów, który zamierzał uświetnić gody w Krzyworówni. Ssąc tureckie przysmaki na patykach, bądź zlizując je z palców, kroczyli środkiem rynku, co chwila zanucając pieśni. Górował nad nimi niepospolicie grzmiący bas, zapowiadający dreszcze niezwykłe. Władał nim księży syn i kleryk greckokatolicki, Nykolcio Balicki. Powoli otaczali wozy. Wiatr to przelewał się, to uderzał wesoło. Bałaguły gwarzyli niezmącenie, lecz bez hałasu.
— Co za życie — stękał Judka — powiadacie, reb Petranker, bałaguła to wiatr. Ładny mi wiatr, każdy przegoni. Pan Kleski przegoni, panicz z Krzyworówni czwórką fiut, tylko zaprószy, fiakier przegoni, także poczta kosowska, nawet stary pan Torosiewicz, ten skąpy, przegoni. Mnie nawet mały Abrum przegoni. Konie stare.
Młodszy Abrum wydymał policzki:
— Przeganiają? Dobrze mają. Ja nie tylko was przegonię, tymczasem ja bałaguła, a potem, oho! mogę być nawet fiakrem, będę i ja wam wszystkim świstał pod nosem: fiut-fiut — piszczał Abrum.
Starszy Abrum osadzał go:
— Co z tego? Wiatr goni, wzbija śmiecie.
Młodszy Abrum gorączkował się: