mi z jedzenia na tym świecie? Mamałyga z mlekiem, mleko z mamałygą, woda, a jesienią kwas z jabłek, to dość! A tam w górze, ho-ho, tam specjały, tam ja będę smakować Lewiatana dzień i noc!“ Sam słyszałem. Tak mi się zachciało Lewiatana, że uciekłem.
— Idź, durny brechaczu, ty wiesz co Lewiatan? — gorączkował się Bjumen.
— Po prostu wielka ryba.
— Dla durnego po prostu, a dla chusyda —
— Dla chusyda wszystko krzywo — drażnił młodszy Abrum.
Starszy Abrum łagodził:
— To nie znaczy krzywo, to znaczy odwrotnie, i to co jest poza tym. Opowiadajcie reb Bjumen, a wy posłuchajcie.
— Bercunio opowiada — mówił Bjumen z zadowoleniem — o takim człowieku, który musiał być ostatnim. To my już wiemy kto ostatni, kogo każdy przepędzi — to bałaguła. Tak nam się wydaje, ale to nie tak. Ostatni brał się do wszystkiego, do noszenia wody, do szewstwa, krawiectwa i szklarstwa. I wszystko źle. Wcale nie źle, tylko w tym rzecz, że był gorący, niecierpliwy i z tego największy kłopotnik. Kłopotał się strasznie: ten spragniony, tamten goły, ten bosy, a tamtemu wiatr wieje do izby. Kłopotał się coraz więcej, kłopotał się o wszystko! Wszystko — to nie byle co. Z tego najcierpliwszy i dlatego ostatni. Naprzód wodę nosił, musiał jakoś zarobić. Chodził tęgo, ale był ostatni, bo dźwigał wodę z daleka, z najczystszego źródła, aż spod Ihreca, mówi Bercunio. Zarobił, bo jadł jak najmniej i w tym był ostatni. Mieli go za nic. Nie tylko żadna dziewczyna, nawet żadna choroba nie miała na niego apetytu. Wysoki, chudy, same kości, przemierzał świat nogami. W końcu kupił skórę, szkło i sukno. I co z tego? Wierzył ludziom, ukradli mu całą skórę. Był grzeczny, ustępował z drogi, wpadł pod wóz, rozbili mu całe szkło. Jagniątka szły z połoniny, trzęsły się z zimna, zrobił im kabaty. Jakiż on krawiec? Od jagniąt, od razu ostatni. Już nie kupował skóry, sukna ani szkła. Za jakie pieniądze? Chodził tęgo, poszedł całkiem odwrotnie, bardzo daleko w góry, tamtędy gdzie jest taki materiał, z którego można zrobić i skórę, i sukno, i szkło. Tymczasem rówieśnicy jego wyrośli na majstrów, poszli naprzód aż do Kołomyi i w świat, a on odwrotnie. Tam w górach z piasku, z trawy, z gliny i z tego co odwrotne, zrobił taki materiał, jaki
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/114
Ta strona została skorygowana.