mu był potrzebny. Ciągnęło go jeszcze dalej iść tamtym płajem, bo tam dalej jest taki materiał, z którego można zrobić jeszcze więcej, a jeszcze dalej taki, z którego można zrobić wszystko... Nie! Zawrócił, znów był całkiem ostatni na jednym i na drugim płaju. Ale swój materiał miał. I robił wszystko, wcale nie źle, tylko za dobrze, dlatego nie na czas, bo chciałby jak najlepiej, dlatego nie dla mody, nie na dziś, bo dokładnie, tymczasem już inna moda. Wszyscy pędzą, aby być na czas, gonią za modą, przewracają się. Popędzili w końcu za szatanem według jego przykazań, potratowali jeden drugiego, no i wpadli do Gehenny. Całe pokolenie minęło, pozostał ostatni. Pan Bóg zrobił rachunki, przyjrzał się: „Ostatni został, bo robi najlepiej.“ Buty uszył, wziął miarę z Boga, gdzież ludziom takie buty szyć? Szkło maluje na niebiesko, Bogu takie potrzebne, dla Niego wszystko przezroczyste, tylko On zasłonięty. Na szkle maluje ryby, ptaszki, gwiazdy — na wzór Stwórcy. Płaszcz robi dla Boga. Dlaczego dla Boga? Bo nie kraje sukna, nie zszywa, nie łata, tylko aby był szeroki, ciepły, aby trwał. I szatan poprzecznik Boży, Samael, przyjrzał się także. Zmartwił się: „Wszystko poleciało, zniknęło, już nowi wstają z ziemi, aby się ścigać, tylko ten jeden sterczy na miejscu, szyje płaszcz“. Myśli Samael: „Wiem co zrobię, sprawa prosta, w pismach stoi, że anioł jest stojący, a człowiek chodzący. On chodzi tęgo, zrobimy go szybkobiegaczem, przynęcimy go, aby się ścigał. A co zrobić z takim co nie ma ochoty się ścigać? Do szkoły laufrów, do nauki.“ Był właśnie Jomkipur, Sądny Dzień. I poleciał Samael przed oblicze Sądu, gdy wszyscy synowie boży przedstawiali się Panu. „Skąd przychodzisz, Samaelu?“ — pyta Pan. „Przechadzałem się ziemią wszerz i wzdłuż, w górę i w dół.“ „A czy nie widziałeś sprawiedliwego z bojańskich?“ Samael nie mógł odpowiedzieć Panu jak kiedyś o Hiobie: „A czyż Hiob za darmo boi się Pana Boga?“ Ostatni przecież nie Hiob, nic nie ma prócz tego, co sam zrobi. Samael zna się na pismach, chciał próbować Pana i całkiem inaczej zajechał z księgi Hioba, tak: „Czyż ma człowiek śmiertelny być sprawiedliwszy od Boga i czystszy od Stwórcy?!“ Pan ma rachunki Ostatniego przed sobą na stole, śmieje się z Samaela: „A może zechcesz mu coś zabrać, Samaelu, tak jak Hiobowi? Może parę tysięcy wielbłądów, może choć tysiączek owiec, może służbę, a może dzieci?“ Samael widzi na wskroś o co chodzi: „Proszę świetnego Sądu, od Hioba mogłem zabrać, bo był bogacz, a to jest biedak, ostatni. Świetny Sąd pozwoli, abym mu coś podarował?
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/115
Ta strona została skorygowana.