aby go zabrać. Na ziemi zrobiło się wszystko przezroczyste, wszystkie wody już całkiem przezroczyste zaszumiały, wszystkie ryby strasznie się pluskały, cieszyły się, że ich ród górą. Nawet sama ziemia zrobiła się przezroczysta, widać było aż do piekła. Ludzie w piekle przestraszyli się, że będą przezroczyści, chowali się po norach, w jaskiniach piekielnych. Ryba o nich nie dbała, tylko o Ostatniego: „Proszę, reb Ostatni, siadać na mnie i skosztować.“ I kto je Rybę tam wysoko w górze? Ostatni. Co, może kraje nożem i kąsa Rybę? Nie, on ssie Rybę. A może nażera się, napycha brzuch, jak worek sianem? Nie, Lewiatan jest przezroczysty. Popatrzcie na niebo, za dnia nie widać, tylko nocą. I Ostatni też przezroczysty. Dopiero gdy człowiek całkiem będzie przezroczysty, pokosztuje Lewiatana. Ktoś musi być ostatni. Chasyd to rozumie, tego chce, ale nie jest pewny siebie i niejeden w strachu: „A może ja chcę kogoś wyprzedzić, może popędzę z wiatrem do Gehenny?“ A to śmiech. Taki co naprawdę ostatni, nie lęka się, wiatr go nie porwie, diabeł nie zwabi, nie zmiecie. Taki położy się na wozie pępkiem do góry i ogląda Lewiatana. — Tak opowiada Bercunio — westchnął Bjumen.
Odwrócił się nagle do konia: „No, Prync, cóż ty na to?“ — Bjumen egzaminował głośno starego siwka, sam odpowiadał, a koń spoglądał nań smętnie. — „Czy najlepszy koń musi być ostatni? Odwrotnie! A czemu, Prync? Bo inne konie nie takie jak ludzie. I jeszcze czemu? Bo rzetelny koń nie ma być kłopotnik.“ Zadowolony z egzaminu odwrócił się do ludzi. Zamiast Prynca wyrwał się Abrum młodszy skrzecząc:
— A ja mówię właśnie, że u was wszystko krzywo, naprzód wiatr najlepszy, bo od razu jest tam gdzie ma być, a potem ostatni najlepszy.
Starszy Abrum naprowadzał:
— To trzeba brać odwrotnie. On wcale nie leci z wiatrem, ciało w prochu na ziemi, a jemu to nic.
Seminarzysta Balicki zainteresował się:
— Tamci ludzie wszyscy polecą do Gehenny, na złamanie karku?
— Na złamanie karku — powtórzył Bjumen.
Młodociany teolog zakłopotał się:
— U nas tak jakoś jest, że jeden Sprawiedliwy wszystkich odkupi... A wy mówicie na złamanie karku i o tamtych nikt się nie zatroszczy.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/117
Ta strona została skorygowana.