Po ożenku przedstawiał sobie nieraz siebie wraz z żoną w takiej wielkiej przestrzeni bez końca. Będą jechać razem ku kresowi horyzontu, horyzontu tak bezkreśnego, jaki widział w Besarabii i na Węgrzech. I tak jeszcze: będą zbierać ludzi, tworzyć osiedla, wymarzone osady ruchu i szczęścia. Ona, kobieta, sercem wyszuka chorych, zmarniałych, biednych, będzie ich ratować, dźwignie ich w końcu. On znajdzie innych: Oczy ich dalekosiężne, nieustraszone, stopy taneczne. Czekają niecierpliwie, czekają na hasło, by wstały drogi, mury, osiedla. Jako swe mieszkanie widział wieżę taką niemal jak wieża Babel, z której by widać było pół ziemi. Ale wciąż dalej, wciąż oboje przemierzać będą i przemieniać ten świat niezmierny.
Ta nadzieja przyszłości wcale jednak nie rzucała jasnego światła na teraźniejszość, nie wnosiła spokoju i ufnej pewności w dziedzinę dnia obecnego. W przeciwieństwie do niej nieraz sam rzut oka na teraźniejszość napawał go nie tylko niepokojem, nawet głębokim niezadowoleniem, złością, wprost rozpaczą. W dojrzalszym nieco wieku, zwłaszcza gdy zmęczyły się marzenia i gdy uświadomił sobie brak prawdziwej aktywności i gdy siedział tak nocą, wciąż w tym samym bibliotecznym pokoju, tuż obok sypialni, a przypomniał sobie, że ma lat trzydzieści z górą i nic jeszcze nie zrobił, nigdzie prawie nie był, popadał w rozpacz. Czuł nienawiść do żony, że — jak mu się zdawało wtedy — spętała go niby galernika tym nędznym szczęściem.
I choć tak lubił patrzeć w dal, choć nadzieję swą związał z przestrzenią, niechętnie spoglądał ku gwiazdom. Bał się ich właściwie. Bo możesz tak iść, gnać, lecieć stepem-morzem, a one niezależnie od twego ruchu, ciągle bez przerwy spokojne, niewzruszone. Tak jakbyś zawieszony gdzieś u góry, spętany arkanem z promieni, ani kroku nie zrobił. Sądzą cię swym ogromem, bezlitośnie przytłaczają swą wiecznością, bez przerwy szepcąc ci, żeś takie straszne nic.
Pan Tytus nieraz opowiadał przyjaciołom dzieje swych podróży, dzieje swych przygód. I dzieje swej nadziei. Z czasem stał się bowiem najbardziej ciekawym, fascynującym opowiadaczem. Przyjaciołom najbliższym opowiadał także dzieje swego małżeństwa.
Człowiek samotny, jakim był nasz dziad, sam nie zwierzał się chętnie i właściwie nie lubił słuchać zwierzeń. Był nawet trochę zniecierpliwiony, gdy Tytus raz, rekapitulując wszystko, skonstatował, że żona zabijała jego wielką nadzieję...
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/128
Ta strona została skorygowana.