a pył wypełni wnętrza pokoi, zakryje w końcu wszystko. A potem stężeje, pokryje dom cały zbitą twardą warstwą. Ileż to dziejów, ile dzieł ludzi pokrył już i na zawsze pogrążył pył taki.
W kątach leżały pozwijane i poukładane jeden na drugim w zwojach dywany i chodniki, wszystkie oblepione pyłem, jak gdyby kitem. Tymczasem i wzorzyste, gładkie podłogi pokryły się tak grubym pyłem, że nie było ich widać.
Pan Tytus stąpał po miękkiej warstwie pyłu jak po dywanie. Kroki jego odsłaniały wzorce posadzki. Przy każdym kroku zeschłe posadzki trzeszczały niesamowicie. Echa niosły się po pokojach, jak gdyby były puste, mimo iż były wprost zawalone meblami.
W wielkim salonie, gdzie zawsze grywała żona pana Tytusa, stały dwa fortepiany i długie szeregi przeróżnych kanapek i taburetów w pokrowcach. Porcelany pozsuwane w kąt były nakryte byle jak, obrazy pozakrywane płótnami dość starannie. Przez pękniętą osłonę płócienną otulającą obraz, pędzla malarza wiedeńskiego Waldmüllera, wyglądał wielki dąb, namalowany trochę pedantycznie, lecz ciepło, a pod nim szczęśliwie roześmiana twarz styryjskiego chłopca wiejskiego. Story były pospuszczane, częściowo jednak popękane i porozdzierane.
Tam, w tym wielkim salonie podłoga trzeszczała najzgiełkliwiej. Po każdym kroku jeden trzask wywoływał zaraz chór trzasków, które naprzód rozpryskiwały się, a potem wracały, okrążały gościa, rzucały się w pogoń, ścigały go. Pan Tytus przeszedł jak mógł najprędzej, zostawiając poza sobą pogłosy trzasków.
Dalej biegły szeregi saloników, buduary, wnęki z dużymi oknami, gabinety. Oprócz wielu mebli, były tam wszędzie świeczniki i wiszące pająki bez świec. Nie brakło rzeczy starych, jak kolekcja zegarów, weneckie szkła i tureckie makaty. Wreszcie w narożnicy oszklonej niebieskawymi witrażami mieściło się coś w rodzaju zbrojowni, zbiór pamiątkowej broni kozackiej i polskiej.
Pan Tytus dotarł w końcu do dwu niedużych pokoi, gdzie była niegdyś ich sypialnia. Właściwie był to jeden pokój, przedzielony grubą, ciężką kotarą. Nie ruszana od lat, zastygła, stężała w swych fałdach i, zdawało się, stwardniała. Pan Tytus odsunął ją z pewnym trudem. Łóżka w obu sypialniach wyścielone były tylko zeschłymi skórami fok, bez poduszek, bez kołder, bez żadnej pościeli.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/134
Ta strona została skorygowana.