Po jakimś czasie wiatr ucichł. Pan Tytus wstał. Poklepał piec ręką.
Lecz wtedy właśnie ręka ugrzęzła niemal w warstwie kurzu, jakby w zbitej pajęczynie.
Targnęło nim, poczuł, że jest w grobie. Czy przejrzał cichą, wytrwałą pracę wiatru i świata? Czy wspomniał także puste łóżka bez pościeli, czy też przejrzał upiorność bibliotecznego pokoju i wszystkie jego niemożliwości, tak wytęsknione?
Dusił się prawie. Otworzyć okna, rozerwać story? Chciało mu się krzyczeć: ratunku! dokąd tu uciec! Głośno powiedział sobie tylko — po angielsku — sucho i cierpko: Be gone!
Wziął świecznik do ręki i wyszedł z pokoiku.
Pan Tytus ogromny, posągowy człek, świetny jeździec, wytrwały podróżnik, ufny w swe zdrowie, nie słuchał ostrzeżeń lekarzy, że jest chory na serce. Wiedział dobrze, że jest inaczej. To uczuciowe, potrzeba przestrzeni — powiadał — „nerwowe“, jak się teraz mówi modnie. Coś podobnego przydarzyło mu się przecie przed laty w Nowym Jorku. Raz w hotelu, na wysokim piętrze dostał krwotoku z nosa. Nie mógł go jakoś zatrzymać, zdawało mu się, że go siły opuszczają. Przerażony nagle, szukając ratunku, postanowił: uciekać, uciekać w przestrzeń, z tego ciasnego kojca, z tego ciasnego ciała, gdzie czyha śmierć. Szarpnął okno, otworzył je pośpiesznie, spojrzał w dół. Czyżby tamtędy? Opamiętał się, opuścił śpiesznie hotel. Wziął dorożkę do portu. Spędził tam noc na kanapie, na ganku jakiejś traktierni portowej — blisko morza i ziemi, blisko wiatru, bez dachu i bez domu ciasnego, poza ciałem.
Gdy gorączka ogarnie ciało, a kurcz wstrząśnie wnętrzem i wykręci je, wszystko oddala się, cały świat znika, znika wszystko, prócz własnego ciała. Ale gdy świat jeszcze nie uciekł, lecz zjawia się dopiero ta groźba przerwania pępowiny łączącej nas ze światem — może wtedy nagłe przerażenie jest sygnałem utraty, zapowiedzią wypędzenia z tego widzialnego świata.
To był proces zawiły i zapamiętały, który pan Tytus prowadził ze światem.
Tej nocy dane mu było ujrzeć rozwikłanie i to tylko na chwilę. Podobnie bywa z objawieniem, muzyki. Ale — mimo że bez intencji, choćby mimowolnej, bo ta jest bądź co bądź dziedziną sztuki — mocniejsza i mniej zwiewna była mowa wichru i świata — w domu. Nie miał jej odtąd zapomnieć. Czy
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/138
Ta strona została skorygowana.