Gdyby tylko chcieć — już by był na niej.
Tym bardziej odczuwał potem przestrzeń, która była wokół niego, jako protezę niewdzięczną, raniącą, duszącą, jako „nie-ja.“ „Wyłożyć siebie w przestrzeń“, szukać siebie poza sobą, można tylko w tym co moje. Gdy się włada i rozporządza przestrzenią, jakby organem, jak nogą, ręką, okiem albo nosem, do których dochodzą nerwy. Czuł to tak, jakby można wskrzesić odcięty organ dlatego, że go się czuje centralnie, czyli że się go w ten sposób posiada. Tam, w Ameryce pozostał mu z czasem tylko jakiś trzon ciała. Niewiele brakowało, by zrzucił tę resztkę i siebie na śmietnik. Skoro wszystko czego się dotknąć — nie ja — skoro prawie pozbawiony swego ja...
Jak wiemy — wrócił. Na razie zacierał usilnie amerykańskie wspomnienia, aby coś mącącego nie kapnęło do tego pucharu, który był przed nim — niby kropla nafty do miodu. Przekonał się z czasem, że to niepotrzebne. Co dnia, gdy budził się rano, pierwszą jego myślą było: jak to dobrze, żem nie tam. Każde wspomnienie tamtejsze jak ciemne tło bardziej jeszcze uwydatniało jego szczęście.
Gdy przybył późnym jesiennym wieczorem nad Jałowiczorę, powitało go zewsząd pokorne, starcze szeplenienie opadłych liści. Wyschła zgniłość listowia przenikała czyste powietrze, zapachem dobrotliwie zrezygnowanym, gotowym na śmierć jakby na dobry sen. Wszedł do domku. Nagrzana izba, drewniane ściany powleczone zaciekami żywicy, ze wzorami przeciętych słojów, zatopionymi w aksamitnym sczernieniu, pachły i promieniowały przyjaźnie niby stara, odnowiona kołyska smerekowa.
Dotknął ręką niskiej, rzeźbionej powały. Nieco śmielej ten sam zapach ujawniał się, a nieco dojrzalej promienie te same wzięły na się ciało ogniste w jednym kącie. Tam stała hruba. Na niej dopalała się watra smerekowa. Zwęglone polana trzaskały z cichym chichotem, kurzyły lekko lecz z fantazją.
Gdy ujrzał rankiem jasne zatoczki polanek, wgłębione w tęgie bukowiny ponad potokiem, ta sama ciekawość w nim się ocknęła, jak gdy niegdyś odsłaniał zatoczki ukryte pod szyją i między piersiami ukochanej. Nie którejkolwiek ponętnej kobiety, lecz tej jedynej, która niegdyś była ogniskiem świata. Budził się w nim rozczarowany i pozbawiony kierunku Eros.
Jak człowiek, który po paraliżu, ba, jakimś cudem po amputacji odzyskałby członki, nawet wśród puszcz nie odczuwał osamotnienia. I rad, że ma świat, cieszył się światem. Ciało
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/142
Ta strona została skorygowana.