Chyba, że od śmierci? Ba, i tak nie uciekniesz, tylko ci życie tymczasem ucieknie. Tutaj życia dość — haj! I za dużo.
Pan Tytus nie odpowiadał, owczarz sapał i dyszał i kręcił się wokół pana Tytusa jak kot zadowolony czy zainteresowany. Rzekł mu w końcu pełkocącym głosem nad uchem:
— A wy ny żuritsy![1] My tu każdy — swój. My wszyscy — wasi. I książę cesarski i brat wasz, i nawet ja. Jeden umrze, drugi zostanie. Jak na warcie. Co nam bida zrobi? — znów zamilkł, chodził tędy i owędy. Sapał po swojemu. Więcej nie okazywał ochoty do rozmowy.
Gdy owczarz odchodził, zostawiał po sobie tęgą watrę. Pan Tytus, o ile był w domu, dokładał do watry, utrzymywał ją. Watra kurzyła, pachniała mu wciąż lekkim dymem, podobnym do tego, którym przesiąknięty był owczarz.
Szeptała i pełkotała jak owczarz. I grzała podobnie.
Ten kraj cały odkrył mu się jako trwały odlew jego nadziei. Był pucharem, który ją zachował.
Nie w naniesionych warstwach pamięci — ani nawet w tym, co czaiło się ukryte w szeleszczących szpargałach pokoju bibliotecznego, które bądź co bądź cenił, do których tęsknił...
Lecz w otwartej księdze Bukowiny falistej widział nadzieję, spełniającą się i zabezpieczoną.
I dziś, i po wiekach, można by rozpoznać w niej wyraz pana Tytusa: tęsknotę wieków do przestrzeni, jak wynurza się, jak zrywa się ze szczęśliwego zacisza. Z groźnym akordem, z pomrukiem granic: puszcz górskich i stepów. A w to wszystko ujęta sama nadzieja, o łagodnym życzliwym kołysie falistych rysów.
Gdy staniecie w pogodny jesienny dzień nad jeziorkiem czarnohorskim, całe oblicze jeziorka układa się podług waszego odbicia. Wizerunek ciała miesza się na dnie niby ciało topielca — to z szuwarami i z nitkami zielonych porostów, to z ich cieniami na piasku.
Głowa ujęta w ramę chmur, włosy wplątują się w odbicie mchów nadbrzeżnych, z twarzy wyrastają porosty. Jedna ręka dzierży odblask skalnego występu, a przez drugą przemykają się lub poważnie w niej trwają nakrapiane pstrągi.
Tak mieszał się pan Tytus ze swym krajem. Stamtąd spływały soki w jego zdrowie.
Te soki, które rozdzielały się na cały kraj, w pobliżu wyso-
- ↑ A pan niech się nie martwi!