kiedy prawzorem dla orientacji w świecie stała się dlań jakaś pusta i przejrzysta szachownica albo płaska mapa przestrzenna.
A świat przecie był pozakręcany jak te puszczowe płaiki. Na każdym z nich czyhało coś całkiem osobliwego, o czym trzeba wiedzieć, aby tu nie przepaść.
Na ścieżkach swych sam stawał się korzeniem szukającym w ciemni. I to mu przypomniało dawne doświadczenia. Jak gdyby wcielenia.
Jak gdyby był niegdyś jeleniem z puszczy pod Jałowiczorą świadomym ziół i pastwisk, z powonieniem o ogromnej skali, z oczyma dla zmierzchu i dla nocy, z nogami dla jazd po osypiskach, dla skoków przez przepaście. Z uszami dla każdego powiewu, dla szelestów liści i szpilek smerekowych.
Albo co najmniej psem gończym tu zrodzonym, wćwiczonym do puszcz.
Albo dzieckiem pastuszym w szałasie zrodzonym. Takim, jak ów legendarny Dobosz, co to nigdy nie zaznał duszności izby, ani spania pod dachem. Nie dał zatkać sobie zmysłów i myśli zaduchem. Śmierci stawał do oczu nie mniej śmiało jak ryś, może i szukał jej. —
Korzeń zapomnianej wiedzy wiódł go. Świat ziścił się w jego kraiku. Uchwycił w nim taką żyłę nadziei, jak człowiek, który nie potrafi nigdzie się modlić, dopóki nie zamknie się w starej kapliczce leśnej, porośniętej mchami, wśród jej czarnych zmurszałych ścian. A tam ze ścian szept Bóstwa płynie, kadzidło wonne otacza go, dusi prawie, ale i unosi.
Między wiedzą a ziemią ojczystą jest taki związek, jaki wynika ze zdania Voltaire’a w słowniku filozoficznym — sądził pan Tytus. Nie można znać, więc nie można kochać zbyt wielkiej ojczyzny. Czyli — należy wnioskować — nie można mieć ojczyzny zbyt wielkiej.
A czyż można nabyć korzenie jakiejś wiedzy poza krajem ojczystym?
Z tajników ścieżyn i strumieni wychodził na rozkołysane szczyty, łączące się falowo bez jednej stromizny. I bez jednej barwy jaskrawej albo ponurej. Zielono-złote tony melodii niezachwianej w potędze i łagodności. Orkiestry niewinnej nadziei, tęsknoty niepowstrzymanej a pomocnej, przyjaźni zwycięskiej.
U dołu odgrodzone puszczami otwierały widok na cały kraj, ku stepom ku Besarabii, ku Dniestrowi. Przypomniał sobie dawniejsze, młodzieńcze wędrówki.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/148
Ta strona została skorygowana.