miał najlepsze zajęcie. Przychodził do siebie. Wędrował po okolicy całymi dniami nie tylko bez konia i bez psa, ale nawet bez strzelby.
Podczas tych wędrówek i przechadzek odkrył — Bukowinę.
Pan Tytus uśmiechał się. Ktoś by może pomyślał, że to ma znaczyć: Bukowina ponad świat, ponad wszystko w świecie. Boże mój! na szczęście tak mała... Bo i cóż to za kraj? Bez morza, bez rzeki wielkiej — toż kącik świata, nie świat. W dodatku tak niejednolita narodowo. Powiedzenie takie mogłoby stanowić chyba ironiczne otrzeźwienie dla tylu innych współczesnych szaleństw i egoizmów. Raczej odwrotnie. Bukowina to prawda wynikła ze związku kilku klimatów, kilku języków. Tę oto cichą i malutką prawdę miał pan Tytus dla świata w zanadrzu, jak jaskółkę, co pierwsza się wylęgła. To głośno wypowiedział sobie jako orację na pogrzebie swoich głupstw. Gdy wróciły do prochu, to pozostało nad ich prochami, to było trwałe.
W Płoskiej kontynuował wędrówki. Gdy wracał wieczorami na plebanię, oczekiwał go młody wikary prawosławny, o wyglądzie studenta, wysoki nieco pochylony blondyn, w okularach, ze złotawą roztrzepaną bródką. Usługiwał gościowi widocznie chętnie. Przynosił wodę i jedzenie, zabierał talerze i sprzątał. Wchodząc skradał się wstydliwie, rumienił się często. Poza tym widywał go pan Tytus raniutko w towarzystwie dwóch dziwnych starców huculskich. Jeden z nich był suchy chudziutki człowieczek, z wyszarpanymi długimi kosmykami białych włosów, o zaciętej twarzy rębacza, o niebieskich nieco błędnych oczach. Drugi dziad był tęgi, wąsaty, pogodny, jak gdyby cierpliwie poddany losowi.
Przez drzwi prowadzące do pokoju księdza, pan Tytus, leżąc jeszcze w łóżku, słyszał jak obaj starcy na zmianę recytowali coś księdzu, niby egzamin. Czasami starszy dziad podnosił rozbity głos — perswadując uroczyście — czasami szczeknął coś jak gdyby groźbę. Młodszy dziad recytował zupełnie monotonnie. Ubierając się słyszał pan Tytus jak obaj starcy, jeden po drugim, dyktowali księdzu jakieś zwrotki. Tak było kilka razy, zawsze raniutko.
Jednego wieczora, gdy wikary przyniósł wieczerzę, pan Tytus zapytał go:
— Mój ojcze duchowny, a czy można wiedzieć jakie wiersze, czy co tam przerabiacie z tym starym?
Ksiądz zarumienił się.
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/150
Ta strona została skorygowana.