Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

— To oni, ci starzy uczą mnie — starych modlitw, zaklęć.
— Zaklęć?
— Tak, raczej formuł leczniczych, rzec można. Widzi pan, ten staruszek to słynny na całe góry zamawiacz Ołeksej, a ten drugi to jego syn. Mogłoby się wydawać, że to jakieś pogańskie. Ale nie, to ludowe chrześcijaństwo, samorzutne. To, wie pan — apokryfy. Niestety u niektórych zdarza się pewna skłonność nadużywania. Niektórzy zbyt chętnie biorą się do cudów.
— Od apokryfów — do cudów?
— Nie od razu. Naprzód praktyki jakieś, leczą ludzi, pocieszają ich, no i skłaniają krzywdzicieli do wyrzutów sumienia, do naprawiania krzywdy. A potem idzie to dalej, zachciewa im się oddalać chmury, zatrzymywać grad modlitwami, zaklęciami. Nie poprzestają i na tym: rozbrajają samym słowem broń nabitą. I tak dalej, dalej — jak to ludzie. Od pomagania aż do szkodzenia — w miarę poczucia swej mocy.
— A po cóż to księdzu? Dla nauki zapewne? Dla Naukowego Towarzystwa we Lwowie?
Młody duchowny znów się zakłopotał:
— Przyda się i dla tego. Ale zaczęło się inaczej. Gdy matka moja była ciężko chora, stary mój proboszcz i poprzednik zwrócił mi uwagę na to lecznictwo. Z drugiej strony, trzeba wiedzieć, w swoim czasie wyszły surowe zalecenia od archijereja, by zwalczać — te zabobony. Tam w Galicji zaczęli walkę katolicy, a potem przyszło to do nas. O walce trudno mówić —
— Ach! To widać jakaś ugoda. Bo ja wiem —
— Co? Może pan myśli: ugoda z pogaństwem — pośpiesznie dodał ksiądz. — Ale skądże, to przecież nie pogaństwo, to średniowiecze chyba. Tutejszy duchowny, nieraz milami jadąc konno, zapuszcza się daleko w góry. I leczyć musi, rozsądzać, pocieszać. Porozumie się łatwiej, jeśli zna te zaklęcia i modły. I dotrze wszędzie. Ostatecznie — teologia jest trudna. Trzeba się uczyć z życia.
— Ale gdzież podziała się wasza praktyka i wasza stara, sławna tradycja: egzorcyzmy diabłów, obalanie bałwanów, wyklinanie niedowiarków?
Młodemu duchownemu było tego już prawie za wiele. Zdjął okulary, wycierał je, spuszczał oczy, patrzył to wyczekująco, to ze smutkiem. W końcu tłumaczył cierpliwie:
— Trudno powiedzieć, czy nawet który z wyższych duchownych u nas i w Galicji, czy to z prawosławnych czy z katolickich, ma taki wpływ, dosłowny wpływ, na ludzi, jak ten