chudy starowina. Jego obecność grzeje, wspomnienie o nim jest blaskiem. Schodzą się doń ludzie z całego świata. I wszędzie roznoszą jego słowa, jego leki, wodę z jego źródeł, węgle z jego watry. A to człek przenikliwy i dobry, czysty. Więc jakże?
— Aha. Wojujący kościół boi się z nim wojować.
— I nie ma o co wojować. On tylko przeciw jednemu powstaje, o ile duchowni nie troszczą się o parafię. Za to, co prawda, bywają inni zamawiacze, handlarze czarów i jak gdyby dostawcy broni niszczycielskiej, trującej. A także tacy, co już dawno wydali wojnę, nie tylko księżom, ale co gorsza sakramentom. W imieniu szatana, jak się opowiada, choć prawdę mówiąc, w imieniu własnym, dla swej własnej potęgi, bo złe duchy z całych gór są u nich na służbie. Taki jest ów słynny dzikus, Procio Daraduda z Grablina, bojowy, zuchwały. Jego klienci głoszą, że przez watrę swą widzi on rzeczy odległe i że przesyła prądy na odległość. Niszczy bydło, katuje ludzi mękami i niszczy ludzi. Na szczęście — rzec można — to pijak. Odurzony nie tylko dymem watry, nad którą nieustannie siedzi, i głosem dzikiej fłojery — lecz zwyczajnie i po prostu wódką. A jeszcze jedna rzecz wchodzi tu w rachubę. Ci wieszczkowie są w ciągłej wojnie między samymi sobą.
— Cóż zatem? Biją się, napadają się wzajemnie?
— Ale skądże? O ile się spotkają, są dla siebie uprzejmi, coś jakby przedstawiciele różnych wyznań.
— Więc może werbują swych zwolenników do wojen religijnych?
— Nie ma o tym mowy. To „duchowe“ walki tylko, magiczne. Strzały tylko i prądy posyłają sobie. A jest tego, niestety, dużo. Nieraz całe noce poświęcają temu.
— Strzały zatrute?
— Na pewno zatrute. Oczywiście nie materialnie. Zatrute złą intencją, złymi życzeniami. Te powodują, a jak się mówi „nasyłają“ nieszczęśliwe wypadki, kalectwa dla ludzi i bydła, długie choroby, a także zmartwienia i śmierć wśród mąk. Po prostu wierzą, że złe życzenia, że całe to zło, które ukryte jest w sercu ludzkim, o ile się je spotęguje, może ugodzić z daleka niewidzialnie, celnie, a bezkarnie.
— Czyż zatem i ów przenikliwy i czysty Ołeksej posyła sobie takie strzałki, czy może sprzedaje je za pieniądze?
— Wprost przeciwnie — odparł ksiądz głośno i z przekonaniem. — Ołeksej właśnie chroni naszego kąta przed takimi
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/152
Ta strona została skorygowana.