— Dusza? Może właśnie budzi się z lęku? Lecz mnie nie o to chodzi. Tymczasem, zanim przyjdzie lekarz, zanim przyjdzie owa oświata — słowa Ołekseja ukoją co najmniej przerażenie. A potem, przychodzi najważniejsza nauka.
— Ależ księże — przerwał pan Tytus żywo — jakoś koszlawo przedstawiacie tych śmiałych i na ogół zdrowych ludzi, jako wiecznych pacjentów. Cóż to za obraz świata tego, przesądny czy sentymentalny? Ostatecznie takimi bywają chyba w nocy tylko czy o zmierzchu, a nie w biały dzień, w słońcu. Pozostańmy przy widzialności. Nie pogarszajmy świata.
— I do lekarza nie chodzą zdrowi, tylko chorzy. Więc do przemówników także nie idzie się przecie co dnia. Tylko w ostatecznej biedzie i zgryzocie, w chorobie i w osamotnieniu. I to w zupełnej tajemnicy! A nie tak aby ktokolwiek widział. Inaczej to wszystko na nic. I lekarz nie poprzestaje na widzialności. Nie polepszy się, gdy się nie widzi.
— Ach, księże, weźmy to jeszcze od strony wesołej. Cóż to za kapitalny obraz świata! Co za wir, chrzęst, plusk, łomot. Gdyby tak sobie latały koło nas te ukryte w głębi serca, a wyrzucone z jego głębi oszczepy złości. I odbijały się od ochrony jak od pancerza. Na szczęście —
Wikary po raz pierwszy przerwał delikatnie:
— Na szczęście — są tacy jak ci dwaj. I będą tacy. Bo i lekarz albo duchowny mógłby to zrozumieć. Mógłby zrozumieć, kiedy jest potrzebny. Bo gdzież jest lepsza okazja dla oczyszczenia serca, jak tam gdzie ludzie wierzą w rzeczywistość i szkodliwość złych zamiarów. I kiedyż ich lepiej można wyprowadzić z mroku. —
Duchowny spłoszył się nagle, jakby się wygadał zbytnio. Skoczył prawie. Kilka razy wynosił talerze. Kłaniał się potem, szurgał nogami jak uczeń. Odszedł, życząc panu Tytusowi dobrej, spokojnej nocy.
∗
∗ ∗ |
Pan Tytus został sam. Rozważał opowiadania wikarego. Wieczór był dość długi, żałował, że spłoszył księdza. Można by jeszcze pogwarzyć. A właśnie wspomniał zabawne powiedzenie chłopskie, wcale niepochlebne dla praktykujących lekarzy, tak zwanych fizyków miejskich i powiatowych. Gdy ktoś nic nie rozumie, powiada się wtedy: „stoi durny jak fizyk“. Widocznie lekarz nie może liczyć na to, że pacjent ma