być niewolnikiem tylko. Winien przecież zrozumieć pacjenta, zyskać jego zaufanie.
Pan Tytus spojrzał przez okno. Patrzał na strome łąki sianokośne, oświetlone księżycem. I dalej na ciche nieporuszone puszcze.
Według tego zabobonu, to oto wszystko naokoło miałoby być pełne strzał zatrutych, posyłanych skądś prądów nieuchwytnych a groźnych. Puszcza śpi, drzemie. A przecież, istotnie, w tej samej puszczy śpiącej jest ukryta jeszcze druga, głębsza puszcza: nasiona, jaja, owady żywe, choć uśpione na zimę, miliony zalążków i korzonków życia, tysiączne zależności —
Widocznie także obawa przed magią jest poczuciem, że w rzeczywistości „duszy“ istnieje taka uśpiona i zalążkowa puszcza. Te wszystkie duchowe strzały, te prądy albo śpią albo unikają się wzajemnie, przynajmniej do czasu. Ale czyhają.
A matczyna puszcza, puszcza zapomnienia chłonie je, topi w sobie i usypia. Im bliżej zapomnienia — tym głębiej, tym lepiej.
A może jak dobry gospodarz trzyma tymczasem różne zalążki po różnych kątach, aby się nie pomieszały i aby nie najechały na siebie.
Aż kiedyś, taka wielka przestrzeń gwiezdna jak ta co utrzymuje gwiazdy i systemy gwiezdne daleko od siebie, porozmieszcza i te zalążki po różnych kątach.
Pan Tytus westchnął. Właśnie ta cała „dusza“ to chyba takie fatalne pomieszanie i najechanie zalążków. Co jak co, ale to z tym grzechem pierworodnym to pomysł! „Grzech“ w czym? Że w ogóle myślimy, pamiętamy. Brr! okropna, obmierzła ta klatka! A dubluje ją psychologia modna? To wstrętne! On ma rację ten chłopak. To średniowieczne, taka sama magia: grzebać się w swoich wnętrznościach, smrodach.
Tolerancyjna, perspektywiczna przestrzeń. Czyż to nie jest wzór? Dla dążenia i wyzwolenia się od własnych strzał pożądliwych, od własnych prądów. „Wyłożyć siebie w nie-siebie.“ Jedyny ratunek. Inaczej to w ogóle bez wyjścia.
W Ameryce inna inwazja, inwazja standardu, „bezduszność“ zaborcza wdzierała się weń. Naruszała jego granice, jego styl. Przeciw niej dość dawno już zaczął uprawiać magię swoistą, magię wspomnień. I tego rodzaju „zastawy“ na dobre już zaczęły go ubezpieczać i ośmielać. Ale tam w Ameryce
Strona:Stanisław Vincenz - Na wysokiej połoninie Pasmo III.djvu/155
Ta strona została skorygowana.