Bólu tracący.
Jak słońce trawy nie przypiecze, jak rosa sczeźnie
Przepadaj, przyschnij, pryśnij!
Tfu, tfu, tfu!
Zbroję nabiją
Czarnym kadzidłem,
Jarą pszenicą,
Złocistą kulą
I prochem srebrnym.
Zwojuję wojną
Wytracę, wygnam: wszystkie boleści, czarne korzenie!
Za górę trzydziewiątą.
W morze płynące na dno opuszczę.
Na trzydziewiąte wrota zamknę,
Zaklepię na wieki wieków.
Bożą przemówką, słowem pierwowiecznym!
Od Boga wiek, ode mnie skory lek.
Pan Tytus ubierając się powoli i wstrzymując oddech podszedł cicho ku drzwiom.
Ksiądz dalej klepał dokładne wyliczenia organów ciała, nasłań, chorób, smutków, wrogów i sprzymierzeńców. Kończył uroczyście, jak gdyby ofiarą i modlitwą dziękczynną:
Do wschodu słońca, w Suczawie złotej tam!
Do złotego tronu słońca, pod złote wieńce tam!
Ilu jest w roku świętych niech stają tam.
A pośród nich sam Hospod:
Prawe słoneczko na niebie, na ziemi!
Wielką służbę posłużmy
Hospodu-Słońcu pokłońmy się,
Boga-Słońce poprośmy,
Wodę poświęćmy,
Watrę zagaśmy,
Srebrną modlitwę zanieśmy.
Pan Tytus słyszał na własne uszy jak ukończony teolog i duchowny chrześcijański wzywał Boga-Słońce i kończył modlitwę wspomnieniem watry magicznej. Na starych nauczycielach, starannie i według retorycznych prawideł cerkiewnych wypowiedziana, recytacja zrobiła wrażenie.
— Oj, tak — cedził poważnie Ołeksej. — Oj! Godzi się ciebie uczyć! Jak swego. Godzi, pan-otczyku mołodenkij.
Wikary był u progu swych pragnień, u wrót tajemnicy, jak zyskać dostęp do dusz swych ludzi.